Jesteśmy w Da Nang, dużym portowym mieście w środkowym Wietnamie ,urokliwie położonym między górami a morzem Południowochińskim nad rzeką Han. Obecnie jest tutaj zima,a temperatura nie przekracza 27 oC.Han przypomina naszą Wisłę.. Plaża w Da Nang uważana jest za jedną z najpiękniejszych w Wietnamie ,a ogromne fale są rajem dla surferów. Wymiełam w kantorze dolary i jestem poraz pierwszy w życiu milionerką..
100 dolarów USA - 2.300.000 dongów. Miłe uczucie..
Pełna obaw poszłam na wietnamski rynek.Garry powoli uczy mnie Azji i trochę żartuje z moich obaw. Noszę oczywiście maskę wciąż smaruję ręce żelem antybakteryjnym piję tylko butelkowaną wodę. Zapach azjatyckiej ulicy trochę mnie oszołomił. Rynek zwyczajnie śmierdzi. Szybko zorientowałam się ,że to wina duriana. Jest to bardzo popularny owoc tutaj, a jego zapach zwala z nóg. Kupiliśmy mnóstwo owoców, których nigdy nie jadłam.Wietnamczycy są bardzo przyjaźni, trochę nachalni.Garry się targuje i jest stanowczy ja nie..
Nie umiem jeść pałeczkami i prosi o sztućce dla mnie.Muszę się nauczyć...
Byliśmy w Bach Dang-lokal utrzymany w klimacie czasu, kiedy stacjonowali tu amerykańscy żołnierze.
Da Nang to wielkie miasto,wysokie budynki i ogromny ruch na ulicach. W zasadzie przechodnie zmuszeni są chodzić jezdnią ponieważ chodniki przeznaczone są dla różnego rodzaju jednośladów. Kierowcy jeżdżą według własnych zasad a zielone światło niewiele znaczy. Pierwszego dnia byłam przerażona... Jutro kolejny dzień ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz