piątek, 20 marca 2020

Miłość w czasie apokalipsy.‌ Wszystko było zaplanowane, proste i przejrzyste. Wprawdzie w Chinach wybuchła epidemia, ale ... zawsze jest jakieś ale,tak się cieszyłam na tą podróż, być może ostatnią w życiu... Mieliśmy spotkać się w Wietnamie pierwszego lutego. Azja okazała się łaskawa dla mnie. Wietnam miał niewielki stan zachorowalności i wydawał się bezpieczny. Nie było paniki, życie toczyło się normalnym rytmem. Sześć tygodni spokoju, oswajania się z nowym dla mnie rytmem życia. Codzienna bliskość, wsłuchiwanie się w potrzeby drugiego człowieka, trudna sztuka łagodnego współżycia, bez narzucania egoistycznych warunków własnych zasad. Opuszczaliśmy Wietnam z różnymi nastrojami, Garry pełen optymizmu, ja jak zwykle pełna obaw...Pobyt na Sumatrze miał być prawdziwym życiem w raju. Tak też było... przez pierwsze trzy, może cztery dni... Potem wieści dochodzące z Europy wprawiały w osłupienie. Okazało się, że to właśnie Europa stanowi zagrożenie dla reszty świata. Zamykają się granice, ja mogę wrócić do Polski, ale Garry nie może przylecieć, szukamy rozwiązania... Garry szuka, śledzi doniesienia, gdzie jeszcze są otwarte lotniska dla cudzoziemców. Wybór pada na Australię. Aplikujemy o wizę dla mnie. Mamy już plan lotu. Jedziemy do Medan, na międzynarodowe lotnisko. W drodze dochodzi do nas wiadomość, że Australia zamyka się dla cudzoziemców. Szok. Los postanowił nas rozdzielić Jesteśmy w drodze do Tajlandii...Co będzie? Czy znajdziemy tu azyl? Uczucie kontra apokalipsa.. kto zwycięży?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz