środa, 18 listopada 2020

Efekt domina, efekt motyla i prawa Murphy'ego

Przylecieliśmy na Kretę 26 września. Jak dotąd, podczas naszej wędrówki, jest to dla mnie najdłuższy pobyt w jednym miejscu poza granicami kraju. Garry ma większe doświadczenie, ja jestem nowicjuszem. Biorąc pod uwagę ekstremalne warunki, jakie stworzył covid, sama nie wierzę, że przygoda wciąż trwa. Jak to się stało, że nie uległam panice i nie skorzystałam z oferty"Lot do domu"? Byliśmy wtedy w Bangkoku, dokąd uciekliśmy z zamykającej się Sumatry. Po tylu miesiącach i pobytu w innych miejscach, nadal tęsknię za Lake Toba, które uważam ze względu na klimat i zapierającą dech w piersiach przyrodę za raj na ziemi.  Moja niezaspokojona dotąd chęć poznawania świata, pcha mnie dalej, ale chciałabym tam wrócić. Chciałabym jeszcze zobaczyć Ubud, miejsce, które kocha Garry, a które znam tylko z filmu "Jedz, módl się, kochaj". Jak to możliwe, że mimo covida nadal udaje się nam podróżować? Nie wiem. Gdyby ktoś chciał zrobić to samo, spełniać marzenia, nie zwracając uwagi na ograniczenia, czy mam jakąś radę? Nie mam. Nie ma złotego środka, to się po prostu dzieje. Jest to oczywiście proste, kiedy korzystam z dobrotliwego cienia oazy spokoju, którą jest Garry, Jego doświadczenia, życiowej mądrości, ogromnej tolerancji. Wielkim autorytetem jest dla mnie Paulina Młynarska, bez której, to wszystko by się nie wydarzyło. To wielki zaszczyt, że mogłam poznać niesamowitą kobietę, która potrafi otwarcie przyznać się do błędów, wytyczyła swoją drogę życia, jest wierną swoim wartościom i poglądom. Kiedy tych dwoje cudownych ludzi poznało się kilka lat temu w magicznym Ubud, to wtedy przypieczętował się mój los. 
Wierzę w efekt domina, efekt motyla i prawa Murphy'ego. Chciałabym poznać miejsce, w którym te wszystkie prawa się zadziały i odmieniły moje życie, chciałabym pojechać do źródła...
Wszystkim, którzy mają nadzieję na zmiany, na przestawienie zwrotnicy, życzę, żeby znaleźli odwagę i zrobili, to o czym marzą w zaciszu czterech ścian, które nieraz bardzo ograniczają.
Dziękuję moim córkom, za wyrozumiałość i popieranie moich wariackich decyzji.

piątek, 13 listopada 2020

Parzydełko

Komórka parzydełkowa, knidocyt – wyspecjalizowana komórka charakterystyczna dla zwierząt z typu parzydełkowców zawierająca organ zaczepno-obronny zwany parzydełkiem, knidocystą, knidą lub parzawką. Służy do zdobywania pokarmu i do obrony. 
Parzydełka tworzą się same, muszę po prostu naciskać klawiaturę i już,. Nie wiem, kiedy napiszę następne i czy w ogóle napiszę, to się dzieje i już, nie mam depresji, jestem szczęśliwa, to jest niezależne ode mnie. Pisze się samo...

"Domino"..czyli "Parzydełko nr 3"

Za miesiąc skończę 65 lat. Trochę trudno uwierzyć, tym bardziej, że żyję w przeświadczeniu, że gdzieś zgubiłam, albo mi ukradziono, co najmniej 57. Zguba się już nie znajdzie, a ewentualna kradzież się przedawniła. 6 lipca 1962 roku, to była pierwsza kostka domina, którą popchnął Pan Życia i Śmierci i tak leciały te kosteczki i leciały, przewracając kolejne lata. 5 lipca 1962 roku, jako 6,5 letnie dziecko, kładłam się spać, nie wiedząc, że następny dzień, to będzie tornado, trzęsienie ziemi, tsunami w jednym i w zasadzie moja rodzina przestanie istnieć. W piątek 6 lipca 1962 roku znalazłam ciało mojego starszego o 10 lat brata, co ostatecznie dobiło mojego ojca, który chorując na raka, zmarł 0.5 roku później. Był znana osobą w Bydgoszczy, zasłużony dla kultury, więc pogrzeb był jak się patrzy. Niestety kondukt żałobny prowadziło trzech księży, z których jeden przemawiał nad mogiłą, o zgrozo przed I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego. Trzy dni później moją mamę wywalono z pracy, była dziennikarzem i rzecznikiem prasowym Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Kostki domina leciały jak oszalałe. Było głodno i chłodno, babcia, która z nami mieszkała, potrafiła szyć, więc przenicowywała mi ubrania, to znaczy jak prawa strona kurteczki się wytarła, to przewracała to na lewą stronę i kurteczka jak nowa. Dla mnie nie była nowa, była tak samo stara. Mama miała na wszystko odpowiednie przysłowia, a najważniejsze było, że moda jako taka nie istnieje, bo to tylko znaczy, że:."jedna sroka ogon zadrze i wszystkie za nią"Dotyczyło, to ubrań, fryzur, muzyki, obyczajów. Wszelkie formy buntu były gaszone nieśmiertelnym: "jak przeżyję dzisiejszą noc będę żyła długo" lub:"lekarz powiedział mi dzisiaj, że jak nie zadbam o siebie, to szybko umrę".
Widmo sierocińca towarzyszyło do 18.roku życia,a w roku 1976, podjęłam kretyńską decyzję o wyjściu za mąż, za wykształconego, bardzo inteligenego, schizofrenika. Oczywiście, to nie była schizofrenia, och nie, to był tylko nieco oryginalny, starszy o  6 lat mężczyzna, wszystkie starsze panie, dla których byłam służącą : Mirą Przynieś Podaj Pozamiataj , przyjaciółki mojej mamy, były oczarowane. Kostki leciały jak zwariowane.
W 2019 roku ustawiłam nowe domino. Sama przewracam kostki. 
W wieku 64 lat podjęłam decyzję,która zmieniła moje życie, czy właściwą? Myślę, że tak, szkoda tylko, że jest już tak mało kostek domina.
Jeżeli, to czytasz, myślisz, że zwariowała baba na stare lata, może masz rację, ale jeśli chcesz ustawić nowe domino, to nie zwlekaj, bo kiedy się przewróci ostatnia kostka, będzie za późno...

środa, 11 listopada 2020

"Moskwa", lockdawn, trzęsienie ziemi i inne drobne przyjemności.

 Nigdy bym nie uwierzyła, że ucieszy mnie napis "Moskwa" na szyldzie nad sklepem.  Dzięki Paulinie trafiłam do rosyjskiego sklepu w Chanii. Radość była ogromna, bo i kiszona kapusta, kiszone ogórki, śledzie. Po kilku tygodniach pobytu na obcej ziemi, kiedy już nacieszysz się lokalnymi specjałami, zaczyna czegoś brakować, mianowicie: polskiego jedzenia, które z całą stanowczością, to piszę, jest najlepsze na świecie. W Wietnamie miałam dość po dwóch tygodniach, podobnie w Tajlandii, no trochę lepiej było na Sumatrze, ale tam mieszkaliśmy w ośrodku prowadzonym przez Holenderkę, więc kuchnia była zbliżona do naszej. 
Sklep"Moskwa", to spełnienie marzeń, obsługa mówi po rosyjsku, co jest muzyką dla moich uszu. Nie wiem, jak długo Garry wytrzyma kapuściano- ogórkowy maraton, ale muszę się najeść do syta, a potem grzecznie powrócę do cukinii, bakłażanów i musaki. Na razie w domu unosi się, może niezbyt romantyczny zapach kiszonej kapuchy. 


Pisałam już, że Chania, to urocze miasto, które bardzo lubimy odwiedzać. Jedziemy autobusem około 25 minut, docieramy do dworca, jest w centrum miasta. Podziwiam kierowców manewrujących po wyjątkowo ciasnych uliczkach centrum. Na dworcu jest restauracja z typowo greckim jedzeniem i najlepszą musaką. Kupujemy zawsze, gdy czekamy na autobus do Pirgos. Był 30 października, godzina 14°°, siedzieliśmy na zewnątrz wypatrując autobusu, który często jest spóźniony, nagle zakołysało, może kilka sekund, młodzi ludzie siedzący przy stoliku opodal trochę się rozdarli. Jeszcze do mnie nie docierało i nagle Garry wesoło się na mnie patrząc, pyta: to twoje pierwsze trzęsienie ziemi? Zbaraniałam. Prawdę mówiąc, nawet nie zdążyłam się przestraszyć. Po powrocie do domu sprawdziliśmy wiadomości w internecie. Izmir oberwał najmocniej, było również tsunami. Dwa dni podejrzliwie patrzyłam się na morze, czy zobaczę, to co ujrzał Mojżesz?? Do tej pory morze wprawdzie jest wciąż wściekłe, ale w normalny sposób, czyli tylko się spienia.No i w końcu nas dopadło, nie, nie korona, tylko locdown. Właściwie pierwszy lockdawn podczas naszej podróży po świecie. Od siódmego listopada w Grecji obowiązuje godzina policyjna oraz system przepustek umożliwiający wyjścia z domu. Otwarte są tylko sklepy spożywcze oraz apteki. Na początku nie mogłam pojąć tych przepustek, ale teraz, nie sprawia to problemu. Nie jest to taki sam locdown, jak na wiosnę, ponieważ lotniska międzynarodowe są otwarte, wymagany jest tylko test na koronę. Podobno ma trwać trzy tygodnie, ale sceptycy twierdzą, że potrwa dłużej, zobaczymy. Narazie nigdzie się nie wybieramy więc nie ma problemu. Pogoda teraz zbliżona jak w Polsce, tylko jest oczywiście cieplej. Dziś smutna dla mnie nowina: właśnie spuszczają wodę z basenu, no cóż, zima, nawet w Grecji... Wraz ze zmianą czasu na zimowy, autobusy kursują rzadziej, co skutkowało 1,5 godzinnym oczekiwaniem na przystanku, ale mamy już to opanowane. Spacerujemy po opustoszałym bulwarze, podziwiamy piękne kompleksy turystyczne, teraz puste. Zauroczyły mnie schody wykute w kamieniu, wyglądają bajecznie.

piątek, 23 października 2020

Maleme

Zjechaliśmy z gór i słyszę kojący szum morza. Mieszkanie jest piękne, widok oszałamiający, no i ten odgłos uderzających o brzeg fal. Trzy pierwsze dni padał deszcz, a właściwie, to był armageddon. Pierwszy raz spotkałam się że zjawiskiem wiecznej burzy. Przez dobę grzmiało i błyskało, a błyskawice były oślepiające. Morze oszalało i miało się wrażenie, że w pobliżu przejeżdżają z dużą prędkością pociągi. Pojawił się również grad, co spowodowało, że nagle zrobiło się swojsko, bo przecież, to częste zjawisko w Polsce, podczas zmian frontu atmosferycznego. Od dziś powraca letnia aura, co napawa mnie optymizmem. Temperatura wraca do poziomu 26 °C, świeci słońce i znowu nad nami cudowny błękit nieba. Cierpliwie jeździmy do Chanii autobusem, zapuszczamy się w coraz nowe miejsca, ale zawsze wracamy do portu, bo to dla nas chyba najładniejsza część miasta. Uwielbiam wąskie uliczki, z niezliczoną ilością straganów oraz małych restauracji, ale podobno za dwa tygodnie większość z nich będzie zamknięta. Jeżeli chcesz coś kupić, ale nie w markecie, to przede wszystkim należy się dowiedzieć o czasie sjesty, bo większość sklepów jest przez kilka godzin zamknięta w ciągu dnia i ponownie otwierają się późnym popołudniem i czynne są nawet do 23. Dotyczy to również aptek, dlatego wyjeżdżamy rano, żeby około 10 być w mieście, a na czas sjesty wrócić do domu. Podoba sytuacja była również w Wietnamie, ale tam właściciel sklepu, spuszczał zasłonkę przed wejściem i na macie kładł się na podłogę, a wystawiony na zewnątrz towar pozostawał, nic nie było schowane. Też musiałam ogarnąć godziny, bo raz wybrałam się w dość dużym upale w samo południe i wróciłam z pustą torbą. Kiedy nie jesteś na wczasach, gdzie jedynym zmartwieniem jest pilnowanie godzin posiłków, a  Ty żeby napełnić brzuch, musisz to wypełnienie samemu przygotować, szybko nauczysz się miejscowych zwyczajów. Czy po kilku miesiącach pobytu w różnych częściach świata chciałabym popłynąć wycieczkowcem po morzach i oceanach? Nie. Czy wszędzie smakuje mi regionalne jedzenie, a nie mam możliwości zamówienia z karty zachodniego posiłku? Nie. Brakuje mi przypraw dostępnych w Polsce, przede wszystkim majeranku, koperku i pietruszki. Przygotowuję posiłki w domu, więc staram się komponować z dostępnych rzeczy znajome smaki, co nie znaczy, że nie jemy lokalnych dań. Ja oczywiście nie wszystko, bo nie jem owoców morza, ale bardzo mi smakują takie tutejsze gołąbki, czyli farsz z kaszy w liściach winogron. 
Ostatnia kąpiel Garrego w morzu, które jest krystalicznie czyste.
Morze Południowo Chińskie, w którym kąpałam się w lutym tego roku, było bardzo ciepłe, ale mętne jak nasz Bałtyk, natomiast tutaj klarowność wody jest zdumiewająca. 
Nieprawdopodobne jest, jak przypadkowe decyzję, które zapewnie tylko nam wydają się przypadkowe, wpływają na nasze życie. Kiedy wstąpiliśmy do galerii w Meczecie Janczarów w Chanii, zupełnie przypadkowo:) poznaliśmy autorkę cudownych obrazów Renatę Płonkę i było to zauroczenie od pierwszego wejrzenia, które zaowocowało sympatyczną znajomością i każde kolejne spotkanie sprawia ogromną radość. 
Troskliwa Paulina dba o parę szalonych, mocno dojrzałych osób, dostarcza koce, nawet elektryczne, żeby nas bardziej nie pokręciło, aniżeli już jesteśmy pokręceni. Oczywiście, zgodnie z tradycją, musiałam się pochorować. W zasadzie w każdym z krajów zaliczyłam wpadkę. Zapalenie pęcherza przywlokłam z Sumatry i dowiozłam do Tajlandii, gdzie na nogi postawił mnie rewelacyjny antybiotyk. W Amsterdamie, żeby nie było, czułam się dobrze, mogłam pić wodę z kranu, nie musiałam sprawdzać, jakich szczepień mi brakuje w mojej książeczce, bo to Europa, więc spoko. No nie było spoko, bo w biały dzień, zupełnie trzeźwa, bez konsumowania zielonej roślinki, dostępnej na każdym kroku, wyłożyłam się na środku ruchliwej ulicy. Kolano przypominało garb wielbłąda. Dwa tygodnie z okładami z lodu i na środkach przeciwbólowych. O dziwo nogą sprawna. No i witamy w Grecji. Trzy tygodnie spokoju. Pewnej nocy budzi mnie koszmarny ból brzucha. W pierwszej chwili do głowy przyszła niedorzeczna myśl, że uczestniczę na żywo w programie"Ciąża z zaskoczenia", który bardzo lubiłam oglądać na TLC i zaczęłam rodzić. W krótkich przerwach między bólem, przyszła do głowy, bardziej dorzeczna myśl, że nie mogę być drugą biblijną Sarą, takie rzeczy, chyba zdarzają się raz, podobnie jak poród dziewicy. W momencie zgłaszania o potrzebie karetki, ból ustąpił. Wracałam do życia, bo sądziłam, że się z nim żegnam, a na drugi dzień czułam się jakby mnie przejechał tir i jakimś cudem przeżyłam. Nie wiem ile jeszcze podróży przed nami, nie wiem, co jeszcze głupiego mi się przydarzy, nie wiem długo Garry, to będzie znosił, czy mnie nie spakuje i nie wyśle przesyłką kurierską do Polski.
Obcowanie ze mną przypomina życie na wulkanie, ale Garry uwielbia wulkany....

niedziela, 11 października 2020

Życie w Loutraki.

Mieszkamy w pięknym domu w górach. Pod nieobecność właścicielki Pauliny Młynarskiej opiekujemy się zwierzętami i domem.Roztacza się cudny widok na góry i morze. Budzą nas niesamowite wschody słońca, a temperatura wciąż jest około
30 °C. Na szczęście mamy do dyspozycji samochód, bowiem trzeba zjechać z tych gór, żeby kupić coś do jedzenia.  Tutaj nie ma nic oprócz gajów oliwnych, winnic i pomarańczy. Domy w najbliższym sąsiedztwie są puste, turystyka trochę kuleje że względu na Covid, ale miasto Chania tętni życiem, nie odczuwa się skutków pandemii. Sklepy są dobrze zaopatrzone, nawet te małe, no i jest Lidl, co skutkuje tańszymi zakupami. Zwierzaki, to dwa urocze koty i szalony pies.Sielanka jak na zdjęciach, to dla opiekunów ulotne chwile:).
Staramy się jak najlepiej poznać okolice, korzystać z komunikacji, penetrować małe sklepy, których jest sporo, a co najważniejsze, to że markety są otwarte również w niedzielę, nie ma więc presji, że sobota, to ostatni dzień i koniecznie trzeba się wybrać na zakupy, nawet jak nie za bardzo masz ochotę. Prywatne piekarnie, które pieką bardzo dobre chleby, również są otwarte w niedzielę.
Kiedy wybierałam się do Wietnamu, straszono jakimiś morderczymi komarami, na które nie działają dostępne w Polsce środki, więc zaopatrzyłam się w te skuteczne. Komara nie widziałam ani nie słyszałam, zarówno w Azji jak i Indonezji. Natomiast w Grecji.....koszmar. Nikt nie uprzedził, że będzie się działo. Na szczęście w sklepach jest w bród środków na te uciążliwe insekty, które są trochę mniejsze od naszych, inaczej bzyczą i potrafią tak bzyczeć przez godzinę, zanim dziabną. Przez tydzień goiło mi się takie dziabnięcie, a uciążliwe swędzenie koił Voltaren, który nam zawsze w walizce. Wybierasz się do Grecji, przygotuj się na towarzystwo komarów. Następna niespodzianka, o której nigdzie, ale to nigdzie nie przeczytałam czekała na w łazience. Na ścianie, nad papierem toaletowym, tabliczka z zakazem wrzucania tegoż , niezbędnego atrybutu do muszli klozetowej. Do tego celu służy pojemniczek... Tak więc, bakterie coli są wszędzie, na ręcznikach, szczoteczce do zębów, to się chyba nazywa odporność stada, mam nadzieję, że ją nabyłam

sobota, 3 października 2020

Mija tydzień...

Dziś mija tydzień jak tu zawitaliśmy. Wrażeń moc, przede wszystkim serdeczne podziękowania dla Pauliny Młynarskiej za serdeczne przyjęcie 😘. Zwierzęta przyjęły nas życzliwie.Widok oszołomił. Wieczorna kolacja w  w pięknym miejscu.
Chania, to cudne miasto. Teraz spędzimy kilka tygodni w Loutraki, w górach. Pogoda nas rozpieszcza, jest cudownie ciepło, wciąż trwa lato...

wtorek, 29 września 2020

Kreta

Wzdłuż drogi na plażę stoją piękne hotele, już pozamykane, chociaż sezon jeszcze trwa, trochę przygnębiający widok.
Plaża kamienista, więc bez obuwia do wody trudno się poruszać, morze ciepłe, co po chłodnym Bałtyku jest wspaniałą odmianąOtulone mgłą wzgórza otaczają wyspę.

poniedziałek, 28 września 2020

Kreta

Dotarliśmy szczęśliwie, ale bardzo zmęczeni, jednak długie oczekiwanie na lotniskach daje się we znaki. Dzięki covidowi lecieliśmy biznes klasą, co było dużą niespodzianką, ale bardzo przyjemną. Kreta przywitała nas temperaturą powietrza 35 °C, jednak było lepiej niż przy tej samej temperaturze w Bangkoku lub Kuala Lumpur. Lotnisko w Chanii niewielkie, ale dobrze strzeżone, od razu na wejściu covidowa łapanka. Garry przeszedł na luzie, natomiast ja usłyszałam: proszę pani, proszę tędy. Jak wyobraziłam sobie, że będę miała wpychany do nosa metrowy patyk to zrobiło mi się słabo. Na szczęście, biorą tylko wymaz gardła. Jeden dzień spędziłam grzecznie na kwarantannie i do wiadomości moich znajomych, z którymi się spotkałam w Polsce: jeżeli dostąpicie wątpliwego zaszczytu koronacji, to nie ja włożyłam Wam koronę na głowę.
Cudowna Paulina Młynarska odebrała nas z lotniska, zawiozła do hotelu, a potem jeszcze na zakupy, a potem to już padłam że zmęczenia.
Dzień kwarantanny się przydał, bo przynajmniej nie było pokus na spacery i można było wspaniale wypocząć.
Miły hotel, z pięknym basenem i bardzo blisko plaży. Dziś się kąpałam, cudownie czysta woda i ciepła!!!
Nie ma problemu z kartą płatniczą, a bankomatów jest pełno, tak więc kiedy w sklepie przyjmują tylko gotówkę, bez problemu wypłacisz pieniądze. Po moich  doświadczeniach z Azji i Indonezji, to miła odmiana. Krajobraz jest trochę księżycowy, monotonny, co po bujnej roślinności na Sumatrze nieco rozczarowuje, plaża bardzo kamienista, więc bez specjalnego obuwia trudno się kąpać. Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, spędzimy tu trochę czasu i wszystkiego się nauczę.

piątek, 18 września 2020

No to lecę...

Właściwie powinno być: no to lecimy, ale chciałam nawiązać do mojego pierwszego wpisu w styczniu, kiedy to zaczęła się moja niesamowita podróż, pełna obaw, a może i strachu... Wszystko było przerażające: język angielski, wielkie lotniska, długi lot, obcy ludzie, a na końcu tego tunelu niepokoju, małe światełko, czyli duży, siwy facet, dla którego zdecydowałam się na to szaleństwo.
Od lutego do czerwca zwiedziliśmy pięć krajów, uczyliśmy się siebie i walczyliśmy z koroną.
Po trzech miesiącach pobytu w Polsce, wydaje mi się, że to nie dotyczyło mnie, jakby to był sen, ale zdjęcia utwierdzają, że że działo się wszystko w realu.
Za tydzień  wsiadamy do samolotu z Warszawy do Chanii na Krecie. Tym razem Europa, wstępnie będziemy tam trzy miesiące, a potem, no cóż..wielka niewiadoma. Nie mamy już planu a,b,c, bo nauczyliśmy się zaufać przeznaczeniu, co nam jest przypisane, to się wydarzy. Intuicja Garrego jest bezcenna, więc na hasło: Mira, pakuj walizkę, po prostu spakuję walizkę.
No to lecimy:) Do nowego miejsca, nowych przeżyć i doświadczeń. Nieważne, czy lepszych, czy gorszych, ważne, że mamy szansę je przeżyć. Cytując Pablo Nerudę:" Powoli umiera ten, kto nie doświadcza nowego".
No to lecimy...

wtorek, 11 sierpnia 2020

Sobota, 8 sierpnia na barce Lemara

To było wspaniałe doświadczenie, widzieć i uczestniczyć w tworzeniu siatkowych postaci, obserwować reakcje podpatrujących pracę Garrego ludzi.Ich troje...Trochę pomagałam..Ta mina mówi wszystko:)Można ogłosić zakończenie udanego dnia☺️

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Dwa miesiące w Polsce

Pracowite dwa miesiące, spędzane między Bydgoszczą a Gdynią dobiegły końca. Teraz czas na trochę relaksu i planowanie dalszych podróży. Garry wykonał dwie rzeźby, to był dla niego owocny czas.Cała praca została wykonana w ogrodzie, podczas nieprawdopodobnue zimnego lipca w Gdyni.Potem przewieziono obie postaci do Bydgloszczy.Było zabawnie:)Następnie drobne wykończeniówki na ślicznej barce LemaraOczywiście starałam się pomagać. Teraz dwa dni w Ostromecku, gdzie rozczarowujące warunki w hotelu. Pomijając fakt braku klimatyzacji, bo to w końcu zabytek, ale brak jakiejkolwiek formy chłodzenia daje się we znaki, nie ma również czajnika, więc nie będzie obowiązkowej filiżanki herbaty, co dla Anglika jest problemem. Od środy jesteśmy w Hotelu pod orłem, myślę, że będzie lepiej, choć to też zabytek. Tęsknię za azjatyckimi standardami, hotele i prywatne mieszkania do wynajęcia nie mają sobie równych, nie wspominając o szokująco przystępnych cenach.Urok pałacowego ogrodu pozwala zapomnieć o niedogodnościach.Relaksujacy spacer po cienistych alejkach.Za dwa miesiące postaramy się wyjechać, ale dokąd? Z pewnością tam, gdzie uda się dostać, bo przecież już planuje się pandemię i szaleństwo zacznie się od nowa. Nowa religia Covidionizm ma sporo wyznawców, śledzących każdego dnia statystyki, bojących się własnego odbicia w lustrze. Covidianie posłuszni nakazom i zakazom, zostają w domach, bo przeraża ich widok ludzi. 
Siedzę w upiornie dusznym pałacowym pokoju, patrzę się na normalnego, zdrowego faceta i myślę, że nam szczęście w życiu:)

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Lato w Polsce.

Dotarliśmy do mety. Jesteśmy w Bydgoszczy. Ustaliliśmy szczegóły w sprawie rzeźby. Zapowiada się pracowite lato. To dobrze, bo akwarele nie zastąpią największej pasji, czyli rzeźbienia:). W lipcu powstanie rzeźba, która zostanie w Bydgoszczy. Mały ślad na ziemi...Na razie pełen relaks i odpoczynek po podróżach. Zwiedzamy miasto i okolice. Wypad do Myślęcineka, piękne widoki..Latem jest tutaj naprawdę pięknie.Bardzo był potrzebny taki relaks po stresujących że względu na koronawirusa podróżach:)

czwartek, 18 czerwca 2020

Otworzyły się drzwi...

Trudno w to uwierzyć, ale ta niesamowita podróż dobiega końca. Jutro będziemy w Polsce. W ciągu pięciu miesięcy zwiedziliśmy pięć krajów z koroną w tle. Prawdę mówiąc, gdyby nie koronawirus, podróż byłaby o dwa miesiące krótsza. Dołączam więc do , krytykowanej przeze mnie grupy osób, chwalących koronę, jako dar zesłany przez siły wyższe dla dobra całej ludzkości. Jesteśmy trzeci dzień w Berlinie, mieście bardzo podobnym do Warszawy. Trochę mnie to zaskoczyło, ale wytłumaczenie jest proste: oba miasta zostały mocno poranione i pomagali je odbudować nasi przyjaciele że wschodu. Brakuje mi tylko Pałacu Kultury:). Muszę przyznać, że Warszawa jest ładniejsza i ma klimat, którego tutaj wogóle nie czuję. Zakochałam się w Hoi An, zachwyciłam Amsterdamem, nie podobał mi się Bangkok, a tutaj właściwie nie czuję nic. Duże, ruchliwe miasto, podobne do Warszawy, ale bez klimatu. 
Bardzo się ucieszyłam na widok Lidla i Rossmana, czym wzbudziłam zdziwienie Garrego, ale po odebraniu paragonu w Lidlu szybko zrozumiał o co chodzi i podzielił moją radość. Na dziale z alkoholem, nie mogliśmy oczu oderwać od cen, 0,7l wódki kosztuje 4 euro!
No nic, tylko pić!!
Latem w Gdyni, wszystkie restauracje,"wychodzą" na ulicę, co krok można usiąść w restauracyjnym ogródku, wypić piwo i coś zjeść. W Berlinie jest to niesamowicie toporne, a stan techniczny pozostawia sporo do życzenia, lepiej zjeść w środku lokalu. W ojczyźnie pysznego piwa, trochę mnie to zaskoczyło. Dziś zwiedzaliśmy Berlin, trochę kłopotu sprawiła podróż S i U banem, ale daliśmy radę:)Bardzo miła niespodzianka, na kawałku berlińskiego muru, tablica po polsku i niemiecku z podziękowaniami za wkład w zmiany ustrojowe w Europie.Brama Brandenburska musiała zostać zaliczona...Mała ja, na tle okazałego budynku Reichstagu.Bardzo odważne wróble:)
Jeszcze wieczorem spacer po okolicy i trzeba spakować walizkę, akurat, to opanowałam do perfekcji:)
Dziękuję za miłe komentarze, gdy dłużej nie pisałam, docierały do mnie zaniepokojone pytania, czy coś się stało, to bardzo miłe. Starałam się powstrzymać swoją impulsywność i pisać stonowane treści, nie wiem,czy to mnie się udało:)
Mimo stresu, zmęczenia, trudnej sztuce nie ulegania powszechnej panice pod tytułem"Lot do domu", wbrew opinii, że polegniemy, bo jesteśmy starzy, szliśmy do przodu, a trzymał mnie za rękę, silny, odpowiedzialny facet...nie żałuję ani jednego dnia i trochę łza się w oku kręci, że to koniec, a może dalszy ciąg nastąpi?
Może znów usłyszę: Mira, pakujemy walizki, jutro lecimy do......