piątek, 18 września 2020

No to lecę...

Właściwie powinno być: no to lecimy, ale chciałam nawiązać do mojego pierwszego wpisu w styczniu, kiedy to zaczęła się moja niesamowita podróż, pełna obaw, a może i strachu... Wszystko było przerażające: język angielski, wielkie lotniska, długi lot, obcy ludzie, a na końcu tego tunelu niepokoju, małe światełko, czyli duży, siwy facet, dla którego zdecydowałam się na to szaleństwo.
Od lutego do czerwca zwiedziliśmy pięć krajów, uczyliśmy się siebie i walczyliśmy z koroną.
Po trzech miesiącach pobytu w Polsce, wydaje mi się, że to nie dotyczyło mnie, jakby to był sen, ale zdjęcia utwierdzają, że że działo się wszystko w realu.
Za tydzień  wsiadamy do samolotu z Warszawy do Chanii na Krecie. Tym razem Europa, wstępnie będziemy tam trzy miesiące, a potem, no cóż..wielka niewiadoma. Nie mamy już planu a,b,c, bo nauczyliśmy się zaufać przeznaczeniu, co nam jest przypisane, to się wydarzy. Intuicja Garrego jest bezcenna, więc na hasło: Mira, pakuj walizkę, po prostu spakuję walizkę.
No to lecimy:) Do nowego miejsca, nowych przeżyć i doświadczeń. Nieważne, czy lepszych, czy gorszych, ważne, że mamy szansę je przeżyć. Cytując Pablo Nerudę:" Powoli umiera ten, kto nie doświadcza nowego".
No to lecimy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz