wtorek, 3 grudnia 2024

Mamy rok 2567

27 listopada dotarłam do celu, czyli miasta Chiang Mai w Tajlandii. Jest to największe miasto w północnej części Tajlandii. Populacja liczy 1.2 mln mieszkańców. Nie będę szczegółowo opisywać, bo przecież wszystko jest obecnie w Wikipedii. Po Azji poruszam się ścieżkami Garrego, który jest niezawodnym przewodnikiem po tej części świata. Chiang Mai było dotąd ulubionym Garrego miejscem do życia w Tajlandii, ale to było osiem lat temu. Dziś to zupełnie inny świat. Po dziesięciu dniach pobytu w hotelu, zmieniamy miejsce i lecimy do Hua Hin, gdzie czeka już na nas mieszkanie. Co się zmieniło? Generalnie jak wszędzie, czyli duży ruch uliczny, mnóstwo turystów. Hotel, w którym mieszkamy też podobno wyglądał inaczej przed covidem. Obecnie widać, że właściciele borykają się z problemami finansowymi. Lokalizacja hotelu jest świetna, wszędzie dojdziemy pieszo, a po drugiej stronie ulicy znajduje się jedna z bram starego miasta Tha Pha Gate, a za nią nocny market, gdzie kupujemy pamelo, za którym się oboje przepadamy. Wracając do naszego Top North Hotel, to raczej smutne doświadczenie. Winda działa tylko jedno piętro, potem trzeba targać walizkę po schodach. Strefa basenowa ze zniszczonymi leżakami, mocno uszkodzonymi kafelkami w basenie, ale z naprawdę krystalicznie czystą wodą oraz ciągle działająca pompą. Moje pierwsze odczucie, to że znalazłam się na planie filmowym kolejnej części filmu pod tytułem: " Hotel Marigold". Polecam obejrzeć. W pobliżu są dwa moje ulubione sklepy 7/11, czyli takie nasze Żabki, mnóstwo restauracji, więc bez trudu można tanio zjeść. Tanio, to znaczy dla mnie obiad od 12 do 15 zł i to w restauracji, a nie tzw street food.
W wegańskiej restauracji obiad kosztował 12 zł na osobę. Chyba już wszyscy wiedzą, że w Azji preferuję posiłki warzywne, chyba że mamy mieszkanie i wtedy gotuję różnorodne jedzenie. Wystarczyło tylko raz wybrać się do centrum handlowego, żeby kupić nieco produktów do przygotowania śniadań i lunchu. Jest oczywiście gorąco, więc w jedną stronę idziemy pieszo, a z zakupami wracamy taksówką. Po drodze można nieco odpocząć i się schłodzić w takich fajnych warunkach.
Uniosłam głowę i zobaczyłam korony drzew. Trochę posiedzieliśmy i weszliśmy bezpośrednio do super marketu.
Coś dla ducha też się należy, czyli zwiedzanie świątyń buddyjskich.
W Chiang Mai i okolicach znajduje się ponad 300 świątyń buddyjskich. W obrębie naszego hotelu jest duży kompleks świątynny ze sklepami i restauracjami z bardzo tanim posiłkiem, gdzie właśnie dziś się wybieramy, żeby zjeść lunch około 3 zł na osobę. Tak...to jest możliwe. Będzie to oczywiście tylko makaron typu noodle, ale nam wystarczy. 
Muszę koniecznie wstawić zdjęcia kotów, bo trochę to wyglądało zabawnie. Na terenie świątyni jest również kantor z leżącym na ladzie białym kotem.
Rudy kot zachęcał do wrzucania groszy do skarbonki.
A prążkowany medytował w świątyni.
Tak wygląda nasza ulica o zachodzie słońca. Przechodzimy czasem na drugą stronę kanału, właśnie do wegańskiej lub tureckiej restauracji oraz centrum handlowego.
Marichuana jest tutaj legalna.
Dużym zaskoczeniem są dla mnie dekoracje świąteczne. 
Tego szczerze mówiąc się zupełnie nie spodziewałam.
A teraz wracając do tytułu...tak, to nie jest żart, tutaj mamy ten właśnie rok 2567.  Jako datę wyjściową dla kalendarza buddyjskiego przyjmuje się rok narodzin Buddy. Więc..... jesteśmy z przyszłości. Takie cuda tylko w Azji. Jak na tak starych ludzi, mamy się dobrze.
Dziękuję za uwagę i zapraszam ponownie 😀.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz