niedziela, 24 kwietnia 2022

Małe miasteczka.

24 kwietnia mija miesiąc odkąd postawiłam nogę na australijskiej ziemi.
Jestem niezmiennie oczarowana i jedno co mogę powiedzieć: wielka szkoda, że to tak daleko, że nie każdy będzie mógł  doświadczyć , chociaż w skali mikro życia tutaj .

Nie czuję się wcale obco, nie ma się co przestawiać, bo w zasadzie tu gdzie teraz jestem, czyli w stanie Wiktoria jest podobnie jak w Polsce. Jedynie co, to trochę dziwnie, że w kwietniu europejskie drzewa gubią liście, bo jednak jest tu jesień.
Wszędzie na świecie małe miasteczka mają jakąś wspólna cechę. W Polsce jest obowiązkowo centralny rynek z ratuszem i kościołem. Natomiast w Australii jest to główna ulica. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam australijskie miasteczko, od razu skojarzyło mi się z amerykańskim westernem. Brakowało tylko stereotypowego elementu filmu - czyli saloonu z wahadłowym i drzwiami 
Maldon, Clunes, Woodend, Ararat, podobna architektura i długa główna ulica.
Mnóstwo artystycznych galerii
W każdym obowiązkowo park i oczywiście parking dla camperów.
To coś zwisające z drzewa, to dosyć duże nietoperze.
Najbardziej zdumiewa mnie spokój, jaki tu panuje.

Gdzie są ludzie??
Środek dnia ☺️....
A teraz wisienka na torcie. Byłam , wprawdzie nie na pikniku, ale jednak w tym niesamowitym, owianym legendą miejscu, znanym z powieści  Joan Lindsay " Piknik pod Wisząca Skałą" oraz z filmu,  pod tym samym tytułem, czyli pod słynną Wiszącą Skałą.
To nie ja zaginęłam, nie mnie szukają, ale imię zaginionej nieco podobne: Miranda.
Muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowana, że to tylko literacka fikcja....
No i żeby nieco australijskiego akcentu dodać...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz