Jestem niezmiennie oczarowana i jedno co mogę powiedzieć: wielka szkoda, że to tak daleko, że nie każdy będzie mógł doświadczyć , chociaż w skali mikro życia tutaj .

Wszędzie na świecie małe miasteczka mają jakąś wspólna cechę. W Polsce jest obowiązkowo centralny rynek z ratuszem i kościołem. Natomiast w Australii jest to główna ulica. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam australijskie miasteczko, od razu skojarzyło mi się z amerykańskim westernem. Brakowało tylko stereotypowego elementu filmu - czyli saloonu z wahadłowym i drzwiami
Maldon, Clunes, Woodend, Ararat, podobna architektura i długa główna ulica.
To coś zwisające z drzewa, to dosyć duże nietoperze.A teraz wisienka na torcie. Byłam , wprawdzie nie na pikniku, ale jednak w tym niesamowitym, owianym legendą miejscu, znanym z powieści Joan Lindsay " Piknik pod Wisząca Skałą" oraz z filmu, pod tym samym tytułem, czyli pod słynną Wiszącą Skałą.
No i żeby nieco australijskiego akcentu dodać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz