Było mnóstwo ludzi. Odbywały się jakieś zawody. Jestem tutaj prawie dwa tygodnie, a wciąż jestem zdumiona, tym co widzę. Trwają zawody łodzi z dziesięcioosobowymi załogami. Dopingujące okrzyki, obowiązkowo, na każdej łodzi wybijany jest rytm na bębnie. Zawodnicy zawzięcie wiosłują. Normalne, prawda? Cóż w tym dziwnego?
Otóż przy wiosłach wyłącznie starzy ludzie, babcia wali w bęben, a pozostałe babcie tak machają wiosłami, że nie mam pojęcia, jak wytrzymują to ich stawy ..
Piszę babcie, bowiem w większości załogę stanowią kobiety.
Polowa garkuchnia wydaje posiłki, ale zamiast grochówki, również babcie przygotowują hamburgery i sandwiche. Kupujemy, siadamy na trawie i jemy. Nieważne, czy było smaczne, czy nie, ważna była atmosfera.
Opodal nas zaparkował olbrzymi camper. Starszy pan podchodzi i uprzejmie pyta, czy nie będzie nam przeszkadzał. Oczywiście, że nie, nic mi tutaj nie przeszkadza.
Następnego dnia przyjeżdża skromny camper, podobny do naszego. Starsza pani z małym pieskiem podróżuje samotnie.
Cały czas jestem w lekkim szoku..
W nocy i rano dokuczliwe zimno. Podejmujemy decyzję o powrocie do Maryborough. Przed nami około pięć godzin jazdy. Stan Południowa Australia, to kraina winnic. Pierwszy raz widziałam tak ogromne obszary obsadzone winoroślą. Natomiast w stanie Wiktoria ogromne pola pszenicy. Podczas podróży zatrzymujemy się na specjalnych strefach odpoczynku. Niektóre bardzo proste, ale też są z toaletami z bieżącą wodą i wszystko bezpłatne.
Zatrzymujemy się nad dwoma jeziorami.
Jedno, to poprostu ogromne pole różowej soli. Zdjęcia niestety nie oddają tego koloru.
Oto Pink Lake.
Drugie jezioro - Green Lake, wyglądało całkiem zwyczajnie, dopóki tafli wody nie oświetliło słońce. Wówczas rzeczywiście przybrała ona piękny, zielony kolor.
Będziemy tu około trzech tygodni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz