środa, 11 grudnia 2024

Niespodziewany powrót.

Przykra niespodzianka, ale się zdarza. Niestety musimy przerwać nasz zaplanowany ze szczegółami wypad do Azji. Miał być jeszcze miesiąc w Tajlandii, potem Bali, Sumatra, Wietnam i na dłużej Kambodża.  Oboje się pochorowaliśmy. W naszym wieku wszystko może się zdarzyć, a zwalczenie paskudnej infekcji górnych dróg oddechowych, która niewłaściwe leczona wędruje z krwią, dla starszych osób jest bardzo trudne. Po krótkiej kuracji antybiotykiem, podjęliśmy decyzję o powrocie do naszych krajów. 
Ja w przyszłym tygodniu będę już w Gdyni, a Garry w Australii.
Czy będzie ciąg dalszy? Nie wiem.
To mój najkrótszy pobyt w Azji 😀.
Zdarza się.
Jeszcze trochę skorzystam z uroków mieszkania w tym pięknym apartamentowcu, gdzie basen właściwie cały dla mnie 😃
Czasem siadam tutaj. Niby tylko wielka woda, ale dla mnie cudo.
Do morza mam zaledwie pięć minut spacerkiem.
Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja trochę popisać.....

piątek, 6 grudnia 2024

Hua Hin - pierwsze mieszkanie.

Pożegnaliśmy się z Chiang Mai. Oczywiście, że było miło, mimo znacznego ruchu, mnóstwa turystów, to jest dość łatwe miejsce do życia. Mieszkaliśmy w rejonie starego miasta o stonowanej architekturze z wieloma buddyjskim świątyniami. Skusiliśmy się na posiłek serwowany na terenie jednej ze świątyń. Myślę, że sporo osób z pośród moich znajomych nie zdecydowałoby się na to. 

Garry właśnie kupuje zupę za około 3 zł od osoby. Ja sobie siedzę w otoczeniu pojemników na śmieci.
Zupka bardzo dobra z makaronem i czymś na pewno mięsnym, co mnie zaskoczyło, bo sądziłam, że mnisi jedzą wege dania. Siedzę tak sobie i obserwuję panią zmywającą miski i łyżki. Nie ma bieżącej wody, więc jedno wiaderko na zlewki, jedno wiaderko do opłukiwania i miska do zmywania...tak.... jadłam, smakowało i nadal żyję.
Ktoś chętny na tani posiłek?😀
Było coś jeszcze, na co kusiliśmy się niemal każdego dnia. Smoothie z mango. 
To była, no trudno to nazwać restauracją, ale chyba można, bo serwowano tam różne potrawy wyłącznie z mango, nawet było sushi z mango, ale bez ryby. Co ciekawe, to ja nie lubię świeżego mango, bo kojarzy mi się z  kostkami do toalety, a ten koktajl wyciągałam jak nawiedzona. Było bardzo zimne, bardzo duże i wciągaliśmy ten pyszny napój przez bite pół godziny, bo nie dało się szybciej, chyba że ktoś lubi uczucie zamrożenia mózgu.
Zamówiliśmy taksówkę na lotnisko, żeby udać się do Hua Hin. Nie wiem czemu, ale taksówki nie podjadą pod recepcję hotelową, trzeba wyjść na ulicę. Azjatycka ulica, to specyficzne miejsce, przeważnie nie ma przejść dla pieszych, mimo to , że Garry trzyma mnie za rękę jak dzieciaka i tylko słyszę: " Nie denerwuj się" to i tak się drę , dopóki nie znajdę się na chodniku.
Teraz najlepsze... taksówka zatrzymuje się beztrosko prawie na środku jezdni, trzeba załadować walizki do bagażnika, trzeba samemu się władować do środka, więc nie trwa to kilka sekund. Nikt nie trąbi, pełne zrozumienie. Wszyscy czekają, jeżeli nie mogą wyminąć.
Tak to właśnie wygląda.
Wracając do naszego nowego lokum. Pierwsze wynajęte mieszkanie. Ścisła ochrona. Przed wjazdem trzeba okazać numer rezerwacji, potem formalności w administracji budynków i dostajemy klucze, a w zasadzie kartę plastikową, taką najważniejszą na świecie. Tylko z tą kartą otworzysz drzwi do budynku, uruchomisz windę, a potem jeszcze trzeba wbić kod do elektronicznego zamka od drzwi mieszkania....uffff, padłam na łóżko... wreszcie.
I coś, bez czego nie mogę żyć. Piękny basen.
To co widać na zdjęciu, to prawda, jest ogromny. Na tych leżakach na wyspie wylegiwaliśmy się trochę na słoneczku. Okolica wokół mieszkania piękna i wreszcie spokojnie...
Trochę tu pomieszkamy.
Ciąg dalszy nastąpi 😃

wtorek, 3 grudnia 2024

Mamy rok 2567

27 listopada dotarłam do celu, czyli miasta Chiang Mai w Tajlandii. Jest to największe miasto w północnej części Tajlandii. Populacja liczy 1.2 mln mieszkańców. Nie będę szczegółowo opisywać, bo przecież wszystko jest obecnie w Wikipedii. Po Azji poruszam się ścieżkami Garrego, który jest niezawodnym przewodnikiem po tej części świata. Chiang Mai było dotąd ulubionym Garrego miejscem do życia w Tajlandii, ale to było osiem lat temu. Dziś to zupełnie inny świat. Po dziesięciu dniach pobytu w hotelu, zmieniamy miejsce i lecimy do Hua Hin, gdzie czeka już na nas mieszkanie. Co się zmieniło? Generalnie jak wszędzie, czyli duży ruch uliczny, mnóstwo turystów. Hotel, w którym mieszkamy też podobno wyglądał inaczej przed covidem. Obecnie widać, że właściciele borykają się z problemami finansowymi. Lokalizacja hotelu jest świetna, wszędzie dojdziemy pieszo, a po drugiej stronie ulicy znajduje się jedna z bram starego miasta Tha Pha Gate, a za nią nocny market, gdzie kupujemy pamelo, za którym się oboje przepadamy. Wracając do naszego Top North Hotel, to raczej smutne doświadczenie. Winda działa tylko jedno piętro, potem trzeba targać walizkę po schodach. Strefa basenowa ze zniszczonymi leżakami, mocno uszkodzonymi kafelkami w basenie, ale z naprawdę krystalicznie czystą wodą oraz ciągle działająca pompą. Moje pierwsze odczucie, to że znalazłam się na planie filmowym kolejnej części filmu pod tytułem: " Hotel Marigold". Polecam obejrzeć. W pobliżu są dwa moje ulubione sklepy 7/11, czyli takie nasze Żabki, mnóstwo restauracji, więc bez trudu można tanio zjeść. Tanio, to znaczy dla mnie obiad od 12 do 15 zł i to w restauracji, a nie tzw street food.
W wegańskiej restauracji obiad kosztował 12 zł na osobę. Chyba już wszyscy wiedzą, że w Azji preferuję posiłki warzywne, chyba że mamy mieszkanie i wtedy gotuję różnorodne jedzenie. Wystarczyło tylko raz wybrać się do centrum handlowego, żeby kupić nieco produktów do przygotowania śniadań i lunchu. Jest oczywiście gorąco, więc w jedną stronę idziemy pieszo, a z zakupami wracamy taksówką. Po drodze można nieco odpocząć i się schłodzić w takich fajnych warunkach.
Uniosłam głowę i zobaczyłam korony drzew. Trochę posiedzieliśmy i weszliśmy bezpośrednio do super marketu.
Coś dla ducha też się należy, czyli zwiedzanie świątyń buddyjskich.
W Chiang Mai i okolicach znajduje się ponad 300 świątyń buddyjskich. W obrębie naszego hotelu jest duży kompleks świątynny ze sklepami i restauracjami z bardzo tanim posiłkiem, gdzie właśnie dziś się wybieramy, żeby zjeść lunch około 3 zł na osobę. Tak...to jest możliwe. Będzie to oczywiście tylko makaron typu noodle, ale nam wystarczy. 
Muszę koniecznie wstawić zdjęcia kotów, bo trochę to wyglądało zabawnie. Na terenie świątyni jest również kantor z leżącym na ladzie białym kotem.
Rudy kot zachęcał do wrzucania groszy do skarbonki.
A prążkowany medytował w świątyni.
Tak wygląda nasza ulica o zachodzie słońca. Przechodzimy czasem na drugą stronę kanału, właśnie do wegańskiej lub tureckiej restauracji oraz centrum handlowego.
Marichuana jest tutaj legalna.
Dużym zaskoczeniem są dla mnie dekoracje świąteczne. 
Tego szczerze mówiąc się zupełnie nie spodziewałam.
A teraz wracając do tytułu...tak, to nie jest żart, tutaj mamy ten właśnie rok 2567.  Jako datę wyjściową dla kalendarza buddyjskiego przyjmuje się rok narodzin Buddy. Więc..... jesteśmy z przyszłości. Takie cuda tylko w Azji. Jak na tak starych ludzi, mamy się dobrze.
Dziękuję za uwagę i zapraszam ponownie 😀.