poniedziałek, 25 grudnia 2023

Żegnaj Australio.

Po powrocie do Woodend zostały dwa tygodnie do świąt. Trzeba było wszystko wyprać, opróżnić samochód i gdzieś popakować to co było naszym domem przez miesiąc. Najprościej będzie większość wyrzucić. Tutaj się nikt nie przejmuje rzeczami, po prostu się wyrzuca, a jak będzie coś potrzebne, to kupi się nowe. Dom i otoczenie wokół udekorowane świątecznie.
Choinka już ubrana od miesiąca, ale teraz układane są pod nią prezenty.
Nic nie planuję jeśli chodzi o potrawy, bo jak kupiłam kiszoną kapustę i ugotowałam, to rodzina Garrego prawie zemdlała, podobne odczucia wywołują dania z wieprzowiny. Karp, no wiadomo, to szczur, więc i tak nigdzie nie kupię. Cóż, zostaje mi tylko się przyglądać, co przyrządzi córka Garrego. Dostaliśmy zadanie, żeby zamówić dwa kilogramy krewetek... dla mnie to gorzej niż dla nich karp. Przed świętami przypadają moje urodziny, no też się nie napracowałam, bo pojechaliśmy do drugiego miasteczka, kupić rybę z frytkami, to jest niezawodne i o dziwo wszystkim smakuje. Oczywiście jak to ja, kupiłam tak jak na polskie warunki i o 50 procent za dużo, to co na zdjęciu, to zostało po uczcie.
20 grudnia, czyli w moje urodziny był naprawdę piękny, słoneczny dzień, co nie zdarza się tutaj często.  Pomyślałam po cichu dwa życzenia, bardzo ważne życzenia...może się spełnią. Wstałam z łóżka i rzuciłam okiem w okno, a tam czekał na mnie taki widok.
No normalnie macha do mnie łapką papuga i to zupełnie na trzeźwo, znaczy się ja trzeźwa, co do papugi, to nie wiem. Garry zawiózł nas do Tylden, wsi nieopodal Woodend.
Jest  tam wyjątkowy ogród, ale taki jak z bajki.
  Czekała na mnie następna niespodzianka i to taka, że się prawie rozpłynęłam.
A cóż to za wielka niespodzianka, no żeby chociaż koala.. ktoś pomyśli. No jest spora niespodzianka, bo jestem w Australii, a tutaj eliminuje się w imię wyższych celów, to co należy unicestwić. Pisałam już o karpiu, który podlega całkowitej eliminacji, a koty likwiduje  się od 2015 roku, bardzo humanitarnie, tak no bardzo humanitarnie, podając zatrutą kiełbaskę z mięsa kangura. Jednak, żeby ludziom nie odebrać całkowicie przyjemności z polowania, to  stan Queensland  oferuje 10 dolarów australijskich jako nagrodę za przyniesienie skóry głowy dzikiego kota.
Teraz rozumiemy wszyscy, co mnie tak urzekło w widoku, tulącego się do mnie, bardzo rozmownego kota ?
Zostawmy te krawe dywagacje,  teraz wróćmy do ogrodu. Więc świeci słońce, łasi się do mnie kot, a wokół piękne drzewa, rośliny i kwiaty.
Pora lunchu, nie ma problemu, bo jest na miejscu urocza kafejka.
Moje pierwsze święta Bożego Narodzenia z dala od Polski. Wiosną spędziłam tu Wielkanoc i bardzo się różniła od tej polskiej, okazało się również, że święta grudniowe, to zupełnie inna bajka.
Nie obchodzi się wigilii, najważniejszy jest 25 grudnia i można to nazwać dniem indyka.
Na zdjęciu zięć Garrego gotowy do krojenia.
Wczesnym rankiem, wszyscy domownicy gromadzą się w salonie wokół choinki i otwieramy prezenty. Uroczysty obiad jemy o godzinie 13. Córka Garrego przygotowała pyszne warzywa, a zięć miał za zadanie upiec indyka, którego wcześniej nafaszerowała z pewnymi emocjami wnuczka Charlie 
Wszystko było pyszne, dzięki Setina za taką ucztę.
Tymczasem w Polsce moja córka Kasia, ulepiła 100 pierogów, podobno zamroziła dla mnie, co mnie bardzo cieszy.
Natomiast, w drugi dzień świąt, sklepy otwarte, poszliśmy nawet kupić Garremu sportowe buty. I po święcie.
Spędziłam w sumie w Australii kilka miesięcy. Stałam nad brzegiem Oceanu Południowego, poczułam oddech Antarktydy , nawet w nim pływałam, woda ma kolor Bałtyku. 

Najbardziej intensywny był listopad i pierwsza dekada grudnia 2023 roku. Czas spędzony na biwakowaniu był słodko gorzki, ale to głównie z przyczyny nieprzewidywalnej pogody. Można było zamarznąć w nocy i ugotować się w dzień. Zjechaliśmy około tysiąca pięćset kilometrów. Poruszaliśmy się głównie po stanie Wiktoria oraz NSW.
Zaznaczona na mapie nasza trasa.
Powierzchnia stanu Wiktoria, to
237 tysięcy 629 km² ,a populacja, to 6.5mln .
Dla porównania:
Powierzchnia Polski 
322 tysiące 575 km², a populacja to
37 milionów 698 tys.
Sam stan Wiktoria jest prawie taki jak Polska, przy nieporównywalnie mniejszej liczbie ludności.
Zjechaliśmy przez cztery lata trzy kontynenty: Europę , Azję i Australię.Cztery lata opisywałam podróże srebrnej pani, bez koloryzowania i zaklinania rzeczywistości. Co mnie najbardziej zaskoczyło? Pewnie trudno uwierzyć, ale Australia. Co szczególnie? Polityka ochrony przyrody: "Zawsze mawiamy, że dla nas ochrona przyrody polega na zabijaniu" - to jest wypowiedź jednego z koordynatorów akcji usuwania obcych gatunków. Co w takim razie się zabija? Ano to co się do Australii przywlokło.I tak mamy wojnę karpiową, wojnę kocią, wojnę końską, wojnę wielbłądzią. Osobny rozdział, to wojna z kangurami, a zwierzę to jest w herbie tego kraju...
Tak więc, zamknijmy ten temat, bo w końcu dojdziemy do jedynego, słusznego wniosku, że ostatnim, jedynym gatunkiem inwazyjnym  jest człowiek. Mój jedyny, bliski kontakt z australijską fauną miał miejsce w centrum handlowym w Bendigo. Może trzeba było pocałować żabę??
Dzięki podróżom zdobyłam ogromne doświadczenie i mogę potwierdzić, że powiedzenie  "Podróże kształcą" nie jest tylko sloganem . Świat po drugiej stronie lustra jest inny, nie lepszy, ani gorszy, jest po prostu inny.
Wracam do Polski . Blog znowu przygaśnie i nie wiem, kiedy odżyje. 
Moja wielka miłość odeszła...Chewy, będę Ciebie długo pamiętać.
Na małym kamieniu namalowałam małe serce... żegnaj

Garremu Greenwood dziękuję za cztery lata przygody.

Wszystkim czytającym dziękuję za miłe opinie, bo one mobilizowały do pisania. Nigdy, ale to przenigdy nie pomyślałam, że mogę być dla kogoś inspiracją. Nie jestem odważna i miałam wiele obaw i na koniec jeszcze  jedno do pań, które pisały, że bardzo by chciały zobaczyć kawałek świata, ale się boją....to nie jest wstyd, macie prawo się bać i nikt, ale to absolutnie nikt nie ma prawa Wam zarzucać tchórzostwa i kpić z Waszych obaw, niszczyć Waszego poczucia własnej wartości, bowiem tylko głupi człowiek nie boi się niczego.


Kłaniam się nisko.



niedziela, 17 grudnia 2023

W drodze do domu - część druga

Upał trwa w najlepsze, najpierw basen, potem kolacja, a potem do pubu na zimne piwo. Na szczęście nocami jest chłodniej, więc idzie przeżyć. Karawan park w Tumut również dobrze wyposażony, jak poprzednie płatne, na których byliśmy. Kuchnia z dużą lodówką, mogę  kupić trochę świeżych warzyw, nawet wędlinę i wszystko przechować w lodówce. W planie pewnego ranka było angielskie śniadanie. Otwieram lodówkę.... ktoś był bardzo głodny i zakosił mi kupiony poprzedniego wieczoru świeży, pachnący chlebek...Typowe polskie przekleństwo słychać chyba było w miasteczku. Nie musiałam się hamować, bo i tak mnie nikt nie zrozumie.Ale szacunek...bekon został, jajca  , pomidory, zniknął najtańszy produkt, doceniam. W dzień wyjazdu pogoda się trochę poprawiła, czyli zrobiło się chłodniej. Zaopatrzeni w prowiant i wodę do picia, ruszamy w stronę gór. Najpierw jest bardzo malowniczo.
No naprawdę, same zachwyty .
Jeszcze nie widać tego wysokiego paskudztwa. Zaczyna wiać. Jesteśmy na terenie parku narodowego.
Wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej.. Jeszcze trochę malowniczych widoczków.
Dla tych, co lubią, bo ja do nich nie należę. A potem było już tylko gorzej. Wszyscy pamiętamy pożary, które trawiły Australię w 2019 roku. Jeden temat na okrągło w tv i oczywiście komentarze, że to efekt ocieplania klimatu. Siedzieliśmy zaszokowani, a wszyscy jeźdźcy Apokalipsy galopowali nam przed oczami. W mojej głowie owi jeźdźcy  sobie galopowali w tą i nazad, bo zakochana byłam  w Australijczyku po kokardę i przeżywałam to podwójnie. Jadąc przez te cholerne góry, oglądałam to , co zostało po tych pożarach.Ogromne połacie martwego eukaliptusowego lasu. Drzewa umierają stojąc, a martwy eukaliptus jest biały. Nie zapomnę tego widoku.
Po horyzont biały las martwych drzew. To nie jest śnieg, tak wygląda śmierć przyrody i nie wszystkie drzewa się odrodzą.
W końcu zaczynamy zjeżdżać w dół...pa, pa,
Docieramy do Colac Colac w pobliżu Corryong, ostatniego postoju przed podróżą do Woodend. Nie ma co się ociągać, bo niebo nieco zachmurzone i wygląda, że będzie znowu padać.
Jest bardzo ciepło, więc moczę się w strumieniu, woda czysta, o bardzo silnym prądzie, że trudno ustać na nogach,  przyjemnie chłodna, ale nie lodowata.
Już pisałam o tym miejscu, więc nie będę się powtarzać. Wszystko gotowe na święta.
Mamy ochotę na zimne piwo, bo upał powrócił, a jak piwo to by się coś przekąsilo. Hotel z restauracją i pubem i jestem przeszczęśliwa, bo dostałam coś, co bardzo niewinnie wyglądało w ofercie na lunch, a w rzeczywistości gigant.
Na twarzy mam wypisanie, co czuję. Kościuszko mnie nie opuszcza. 
Piwo Kosciuszko Pale Ale jest bardzo cenionym gatunkiem piwa.
Wiedziałam o parku narodowym, oczywiście o górze Kościuszki, ale o piwie nie.
Nie, nie zjadłam tego sama.
Drobna przepierka w strumieniu i czas wracać do domu.
Przetrwałam miesiąc w różnych miejscach, czasem bez prądu i bieżącej wody, przy temperaturze nocą tylko 7 stopni Celsjusza. Spałam w butach, a rano ubrana w zimowe rzeczy, czekałam, aż się trochę ociepli.
Lato w Australii....nie dajcie się nabrać.
Nie , nie zdobywam Mont Everest, układam się do snu o nocy letniej.... Przeżyłam nocne wrzaski ptaków i oposów, stosy robali wymiatanych z toalet i pryszniców.
To nie są nasionka, to martwe robale, które obsiadały każdą mokrą powierzchnię.
Australia choduje bydło, farmy są wszędzie, oczywiście w pobliżu kempingów również. Są farmy, gdzie hoduje się wyłącznie byki, czy wiedzieliście, że one warczą jak psy? Jak bardzo duże psy. 
Widzicie to ogrodzenie... jakby żyłkę wędkarską przeciągnąć, no Garry twierdzi, że to płot,a to coś za tym niby płotem się na mnie patrzyło. Nocą Jurajski Park na żywo, bo chłopaki mieli sporo spraw do wyjaśnienia, wydmuchiwane z nozdrzy powietrze, wywalało mnie z namiotu. Analizowałam drogi ucieczki, jedynym bezpiecznym miejscem były toalety w solidnym
 murowanym budynku . Bohatersko zostałam w namiocie.
Tak to wyglądało, teraz tak sobie myślę, co trzeba mieć we łbie, żeby pod namiot lecieć do Australii....A się wyśmiewałam z osób, co to lecą na drugi koniec świata, żeby poczołgać się na macie do jogi...tak, lepiej już się nie wypowiadam.