wtorek, 29 września 2020
poniedziałek, 28 września 2020
Kreta
Dotarliśmy szczęśliwie, ale bardzo zmęczeni, jednak długie oczekiwanie na lotniskach daje się we znaki. Dzięki covidowi lecieliśmy biznes klasą, co było dużą niespodzianką, ale bardzo przyjemną. Kreta przywitała nas temperaturą powietrza 35 °C, jednak było lepiej niż przy tej samej temperaturze w Bangkoku lub Kuala Lumpur. Lotnisko w Chanii niewielkie, ale dobrze strzeżone, od razu na wejściu covidowa łapanka. Garry przeszedł na luzie, natomiast ja usłyszałam: proszę pani, proszę tędy. Jak wyobraziłam sobie, że będę miała wpychany do nosa metrowy patyk to zrobiło mi się słabo. Na szczęście, biorą tylko wymaz gardła. Jeden dzień spędziłam grzecznie na kwarantannie i do wiadomości moich znajomych, z którymi się spotkałam w Polsce: jeżeli dostąpicie wątpliwego zaszczytu koronacji, to nie ja włożyłam Wam koronę na głowę.
Cudowna Paulina Młynarska odebrała nas z lotniska, zawiozła do hotelu, a potem jeszcze na zakupy, a potem to już padłam że zmęczenia.
Dzień kwarantanny się przydał, bo przynajmniej nie było pokus na spacery i można było wspaniale wypocząć.
Miły hotel, z pięknym basenem i bardzo blisko plaży. Dziś się kąpałam, cudownie czysta woda i ciepła!!!
Nie ma problemu z kartą płatniczą, a bankomatów jest pełno, tak więc kiedy w sklepie przyjmują tylko gotówkę, bez problemu wypłacisz pieniądze. Po moich doświadczeniach z Azji i Indonezji, to miła odmiana. Krajobraz jest trochę księżycowy, monotonny, co po bujnej roślinności na Sumatrze nieco rozczarowuje, plaża bardzo kamienista, więc bez specjalnego obuwia trudno się kąpać. Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, spędzimy tu trochę czasu i wszystkiego się nauczę.
piątek, 18 września 2020
No to lecę...
Właściwie powinno być: no to lecimy, ale chciałam nawiązać do mojego pierwszego wpisu w styczniu, kiedy to zaczęła się moja niesamowita podróż, pełna obaw, a może i strachu... Wszystko było przerażające: język angielski, wielkie lotniska, długi lot, obcy ludzie, a na końcu tego tunelu niepokoju, małe światełko, czyli duży, siwy facet, dla którego zdecydowałam się na to szaleństwo.
Od lutego do czerwca zwiedziliśmy pięć krajów, uczyliśmy się siebie i walczyliśmy z koroną.
Po trzech miesiącach pobytu w Polsce, wydaje mi się, że to nie dotyczyło mnie, jakby to był sen, ale zdjęcia utwierdzają, że że działo się wszystko w realu.
Za tydzień wsiadamy do samolotu z Warszawy do Chanii na Krecie. Tym razem Europa, wstępnie będziemy tam trzy miesiące, a potem, no cóż..wielka niewiadoma. Nie mamy już planu a,b,c, bo nauczyliśmy się zaufać przeznaczeniu, co nam jest przypisane, to się wydarzy. Intuicja Garrego jest bezcenna, więc na hasło: Mira, pakuj walizkę, po prostu spakuję walizkę.
No to lecimy:) Do nowego miejsca, nowych przeżyć i doświadczeń. Nieważne, czy lepszych, czy gorszych, ważne, że mamy szansę je przeżyć. Cytując Pablo Nerudę:" Powoli umiera ten, kto nie doświadcza nowego".
No to lecimy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)