środa, 26 czerwca 2024

Go FORDuś, go.

18 czerwca 2024r. wylądowałam w Melbourne. Po pięciu miesiącach spędzonych w Polsce spakowałam walizkę i ponownie ruszyłam do świata stojącego na głowie. Zaczyna się piąty rok w drodze. Były podróże po Azji, była podróż kamperem w Australii, spędziłam miesiąc pod namiotem w australiskim buszu, a teraz coś zupełnie nowego. Najpierw około dziesięciu dni spędzimy podróżując autem, pokonując około trzy tysiące kilometrów, żeby dotrzeć ze stanu Wiktoria, do stanu Queensland.
Trasa została starannie wyznaczona, miejsca noclegowe zarezerwowane. Jaki jest cel podróży? Otóż przez lipiec i sierpień będziemy opiekunami domów. Usługa ta jest bardzo popularna w Australii i stwarza możliwość pobytu z darmowym dachem nad głową. Oczywiście nie jest to w żadnym razie usługa płatna, bowiem nie mogę sobie pozwolić na nielegalny dochód uzyskany w Australii. House sitters, tak to się nazywa po angielsku, stwarza możliwość do spędzenia czasu w różnych regionach Australii, a właścicielom domów na wakacje.
Garry stworzył swój profil, również opisał krótko mnie, poparł swoją kandydaturę referencjami. Jest mnóstwo agencji zajmujących się kojarzeniem właścicieli z ewentualnym opiekunem domu.
Dla mnie, to zupełna nowość, na szczęście Garry ma doświadczenie, poparte pozytywnymi referencjami, a ja chyba porobię zdjęcia, jak mieszkanie wygląda w pierwszym dniu, żeby tak samo wyglądało w ostatnim dniu naszego pobytu.
Tyle mniej więcej wprowadzenia, teraz przed nami długa podróż. 
Startujemy z Woodend w stanie Wiktoria, docelowe pierwsze miejsce to Maryborough w stanie 
 Queensland. Mapa przedstawia stan Nowa Południowa Walia. Trochę drogi przed nami.
Stary klasyk z 1998 roku, nazwany przeze mnie pieszczotliwie FORDuś, mam nadzieję zawiezie nas w całości do celu .
Następna relacja z  pierwszego tygodnia podróży, będzie w kolejnych częściach bloga.
Lód na szybie samochodu, sfotografowany dla tych, którzy myślą, że Australii jest wieczne lato 😀.
Pierwsza noc w Melbourne....no cóż, po ponad dwudziestu godzinach podróży nie ma nic lepszego niż szklaneczka ginu.
Nie muszę chyba dodawać, że z samolotu wybiegłam jak rącza łania, starając się nie stresować ponurakami w mundurach, bo w końcu nie są po to, żeby było miło, tylko strzegą granicy. 
Ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz