wtorek, 21 lutego 2023

Z pałacu do dżungli - Krabi

Po dwóch dniach wreszcie ochłonęłam, a właściwie to wyciszyliśmy się oboje, bo Ao Nang na Krabi wrażenie zrobiło ogromne.
To również pierwszy pobyt Garrego w tym rejonie, wprawdzie nie drze się tak jak ja, ale jest na tyle zadowolony, że z miejsca podjął decyzję, o pozostaniu tutaj przez miesiąc.
Andaman Pearl Hotel prowadzą kobiety w większości muzułmanki. Kiedy rozsunęłam zasłony i otworzyłam drzwi na balkon, zobaczyłam to:
Potem było tylko lepiej. 
Hotel tonie w zieleni, rano koncert ptaków i cykad, potem wszystko milknie i kiedy zapada zmrok, koncertują żaby, gekony i cykady. Na terenie obiektu są dwa miejsca, gdzie spożywamy posiłki. Jedna duża sala na śniadania, które są w cenie i drugie trochę mniejsze pomieszczenie, jeżeli
 chcesz zjeść kolację na terenie resortu.
Droga do obu wiedzie przez zacienione dróżki, wśród różnych rodzajów palm i kwitnących krzewów.
Kiedy zapada zmrok i wszystko, co żyje w tym zielonym gąszczu, zaczyna być aktywne, dotyczy to również komarów, to odczucia są wprost nierealne. 
Tutaj jemy kolację:
Z hotelu kursuje specjalny pojazd, które zawozi chętnych za darmo do centrum miasta. 
Ao Nang jest wybitnie turystyczną miejscowością o populacji mieszkańców około ośmiu tysięcy. Na każdym kroku informacja turystyczna, restauracje, apteki i zadziwiająco spokojny ruch uliczny.
Jest również plaża i przystań dla łodzi, którymi można wybrać się na wycieczkę.
Co zamierzamy zrobić wkrótce. Powrót do hotelu jest o wyznaczonych godzinach, ale to nie problem, bo tutaj priorytetowe jest przemieszanie tuk tukiem. Ten pojazd wygląda tak:
Wrażenia? Pruło to jak rakieta, trzymałam się z całych sił, bo miałam wrażenie, że wylecę jak chomik z karuzeli, a klimatyzacja taka, że łeb z płucami wyrwie.
Ceny porównywalne do Malezji, z tym że.... alkohol i szynka wieprzowa dozwolone, no i nie tylko....można również jarać zioło na legalu😀
Tą wesołą informacją kończę na dziś, bo czas popływać ponownie, jest to bardzo wskazane przy tym pysznym jedzonku.


poniedziałek, 20 lutego 2023

Kuala Lumpur - podsumowanie

Piszę ten rozdział, siedząc na balkonie w ośrodku na Krabi. Mam przed sobą oszałamiajacy widok, śpiewają ptaki i grają cykady. Mam łzy w oczach, ale z niedowierzania, szczęścia i zachwycaniem się każdą chwilą. 
Mój pierwszy pobyt w Malezji bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wiecie, jak się człowiek nasłucha i naczyta o życiu w państwie muzułmańskim, to z zakodowanym nastawieniem ,że może być trudno, obaw trochę jest.
Kuala Lumpur, to piękne miasto, bardzo czyste, otoczone parkami z bardzo nowoczesną architekturą. Starą zabudowę można zobaczyć w dzielnicach chińskiej i indyjskiej.
Nowoczesne budynki na całym świecie wyglądają podobnie. Mnie od razu Kuala Lumpur skojarzyło się z Melbourne. Dlatego zachwyca mnie architektura, która nawiązuje do tradycji. Tak jak te piękne domy na zdjęciu poniżej.
Dla mnie osobiście, to jest ładniejsze niż szklane domy.
My przez miesiąc mieszkaliśmy jak w pałacu Mont Kiara, to niesamowite miejsce, trochę kiczowate, ale nie ukrywam, że wrażenie robi ogromne. Park wokół trzech budynków był urzekający. Gdybyśmy jeszcze mieli odwiedzić to miasto,to zdecydowanie ponownie Mont Kiara jest brane pod uwagę. Mieszkanie składało się z pokoju z aneksem kuchennym oraz sypialni, łazienki, a toaleta osobno . Cena za dobę 120 zł, w tym za darmo Netflix, internet, basen, jakuzi, siłownia. Nie było dodatkowej opłaty za prąd. Europa przy cenach 120 euro za dobę wypada trochę blado....
W marketach mogłam kupić wszystko, co było mi potrzebne do przygotowania posiłków. Używam bardzo dużo warzyw i owoców.  Musiałam zapomnieć o serach. Bardzo drogie. Oczywiście, że jadaliśmy też w restauracji, ale muszę powiedzieć, że bardzo mnie zaskoczył całkowity brak warzyw w posiłkach, pomimo, że w sklepach uginały się półki i były tanie.
Na talerzach, obojętnie w jakiej restauracji, warzyw się nie znajdzie oprócz świeżego ogórka. 
Tak to mniej więcej wygląda,  ryż, jakieś pasty, ogórek, jajo jeżeli nie jest to wegańska restauracja i wszystko.
Z ciekawostek, to w hotelach nie występuje cyfra 4, specjalny ukłon dla turystów z Chin, dla których jest pechowa, tak więc nie ma czwartego piętra , ani czternastego, ani dwudziestego czwartego itd. Pierwszy raz zorientowaliśmy się w windzie. Jest natomiast 3A, 13A itd.

Garry poprowadził zajęcia w kameralnym gronie z wykonywania rzeźb z siatki. 
Przyszli Hindusi, przynieśli słodkie pyszności i oczywiście śpiewali.
Przez miesiąc przywykłam do widoku pań kąpiacych się burkini, ubranych szczelnie mężczyzn i dzieci. Kiedy mieszkaliśmy w hotelu, nie mogłam zrozumieć, dlaczego w windzie jest basen, potem zrozumiałam. Jak oni tak dokładnie opatuleni wychodzą z basenu, to przecież woda ścieka strumieniami. W Mont Kiara w naszym budynku były normalne mieszkania, więc w windach było sucho, natomiast wyobrażam sobie, jak wyglądało w budynku hotelowym.
Trochę się dziwiłam, że nie ma motyli, ptaków, gekonów. Aż pewnego dnia zrumiałam. Przez okno zobaczyłam to:
Przestałam się dziwić, nic nie przeżyje.
W wynajmowanych mieszkaniach jest różnie, jeśli chodzi i wyposażenie. 
W Mont Kiara był odkurzacz, żelazko, deska do prasowania, mop, suszarka do włosów. Natomiast wyposażenie kuchni trochę marne, jak na pobyt długoterminowy , gdzie w dodatku przygotowujesz posiłki w domu.
Trzeba było sobie poradzić. 
Solniczka.
Maselniczka z opakowania po ciastku tortowym.
A tutaj: sito do warzyw konserwowych z odciekacza do sztućców.
Miska do sałatek po jedzonku z Subway.
Podstawki do jajek wycięłam z wytłaczanki, podobnie jak solniczki.
W kubkach po sokach był cukier i sól.
 Dziękuję Bogu za plastik, który tutaj jest dostępny, bo na tekturze daleko bym nie ujechała.
Czas w Malezji dobiegł końca.
Nowe otwarcie, nowe miejsce, nowe wrażenia.
Następna w kolejce: Tajlandia, a dokładnie Krabi. W planach jest pobyt przez pięć tygodni. Jak będzie? Zapraszam wkrótce 😊





czwartek, 9 lutego 2023

Reszta świata, a kuchnia polska.

Trochę muszę pomarudzić, bo zawsze się staram opisać realne życie, a nie same ochy i achy i jakie wszędzie jest super życie, tylko nie w Polsce. U mnie tego nie oczekujcie.
Malezja jest krajem, w którym większość stanowią muzułmanie, więc nie ma co marzyć o wyrobach z wieprzowiny, jak również kiepsko dla wegetarian.
Królują: kurczak i wołowina no i oczywiście ryby.
Abstynencja całkowita, bo jeżeli już jest alkohol w sklepie, to najtańsza butelka wina po 60 zł, a piwo ponad 10 zł.
W moim" osiedlowym sklepiku" dwie dziewczyny z Polski dopadły do lodówki z piwem i krzyk: co?? puszka piwka 12 zł...
Ja na to: drogie panie, niestety, albo jedzenie, albo picie, wasz wybór, hahaha.
No to jedna z nich rzuciła się z nadzieją na regał z winem.... reakcja podobna jak przy lodówie z piwem .
Mnie po australijskich doświadczeniach, gdzie w sklepie z alkoholem leciały mi łzy boleści, już nic nie zaskoczy.
Żegnaj na długo, moja ulubiona Perło za 5 zł puszka 0.5l...
Ale wczoraj wieczorkiem, Garry wrócił do domu, machając wesoło reklamówką z piwkami Tiger, które są naprawdę bardzo dobre.
Wybraliśmy się na wycieczkę po mieście.
Specjalny autobus Hop-On, Hop-Off obwozi turystów wyznaczoną trasą.Bilet jest do wykorzystania przez 24 godziny.
Możesz wysiąść, zwiedzić co nie co i wsiąść w kolejny autobus, które pojawia się na przystankach około co 20 minut.
Dostaje się plan trasy z opisem przystanków w pobliżu miejsc, które nas zainteresują.

Wybraliśmy się do dzielnicy: " Małe Indie".
Ja zachwycona. Tyle się naoglądałam, tyle się nasłuchałam, że to najlepsza kuchnia świata. Miód, cud, ultramaryna.
Garry zaprowadził mnie do znanej już mu restauracji i rozglądam i się i jestem zachwycona. Mogę nabierać sobie co chcę, no to chwytam talerz i ruszam....
Za chwilę słyszę: to może być ostre, to również, no to pewnie też... acha, no dobra, ziemniaczki wyglądają apetyczne, ryż całkiem niewinnie, taka zielona trawka w białym sosiku, też pewnie neutralna. O rybki....a nie to tylko pieczone rybie głowy...omijam szerokim łukiem. Patrzę się na swój talerz, trochę smętnie wygląda, za to Garry na wypasie, wszystkie kolory Indii...
Mniam...ziemniaczki, minęło dobre dziesięć dni, jak je jadłam ostatni raz .
Apetycznie wyglądające, okazały się podstępnymi terrorystami, które miały jeden cel, by mnie zabić.
Tak właśnie wyglądałam podczas posiłku.
Garry nie darował by sobie, żeby tego nie utrwalić, hahaha. 
Wypalona od środka, opita bardzo niezdrowym napojem, którego w normalnych warunkach nie piję, ale w tym przypadku uratował mi życie, wsiadamy ponownie w autobus i ruszamy dalej na przejażdżkę po Kuala Lumpur 

Wracamy zmęczeni, ale bardzo zadowoleni, a ja z nowym doświadczeniem i przeświadczeniem: nigdy więcej potraw kuchni indyjskiej.
Ale jak to w życiu bywa, nigdy nie mów nigdy...  Za kilka dni spotykamy się ponownie z Garrego znajomymi, właśnie w indyjskiej restauracji 😳.
 Z Iriną i Igorem, sympatycznym małżeństwem z Białorusi umówiliśmy się centrum handlowym w Dwóch Wieżach na lunch. Oboje są wegetarianami , doskonale obeznani , gdzie i co można dobrze zjeść.
Na czwartym piętrze tego ogromnego centrum handlowego jest olbrzymi food court.. Zatkało mnie. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, jak bym była na stadionie narodowym, gdzie zostały postawione stoiska z jedzeniem.
Tak wygląda centrum handlowe " Dwie wieże"
Irina złapała mnie za rękę i pokazuje, co dla mnie, a co raczej nie. Wychodzi, że wszystko raczej nie, Garry proponuje jedzenie z japońskiej restauracji. Szału nie było.
W pobliżu naszego domu jest centrum handlowe " Publika" wokół jest sporo restauracji, czas wypróbować, co będzie nam odpowiadało.
Za drugim podejściem znaleźliśmy się restauracji serwującej tajskie dania.
Sympatyczne wnętrze. Zamawiamy.
Do tego pyszny napój z trawy cytrynowej. Polecam .
Do ryżu bardzo dobry sosik z piekielnie ostrymi papryczkami, ale wystarczy ich nie jeść, a to coś, w czym są zanurzone doskonale urozmaica smak ryżu.
Z ręką na sercu, byłam zachwycona.
Do restauracji idziemy zawsze jak wybieramy się na zakupy, więc decyzja, że następnym razem będziemy jeść również tutaj.
Chciałam być mądrzejsza niż jestem i , a co tam... wybiorę sobie inne danie. Na karcie wyglądało apetycznie. Garry bierze to samo, a ja, no cóż....jakby to ująć... Interesujące doświadczenie. Zamówiłam szaszłyk z kurczaka. Takie kuleczki na patyczkach.
Wiecie, jak byłam w Australii, to mały piesek Dusty, na kolację dostawał psią karmę, takie małe kawałki czegoś, w szarym kolorze, trochę śmierdzące.
Ja właśnie dostałam coś podobnego.
Kolor ten sam, kształt podobny i zapach również.
Prawie się popłakałam...
W związku z tym, restauracja: " Polka gotuje" została oficjalnie otwarta w apartamencie Mont Kiara. 
Dwa dni temu menu na kolację: filet z piersi kurczaka, duszony w śmietanie z pieczarkami, brokuł gotowany z cytryną ,
 czosnkiem i świeżym koperkiem oraz purie ziemniaczane z masłem.
Wczoraj na kolację podano: kalafior lekko aldente, gotowany przez 15 minut z cytryną, czosnkiem i świeżym koperkiem,
ryż paraboliczny oraz filet z piersi kurczaka w cieście z mąki kukurydzianej.
Dla relaksu: moja basenowa wyspa🏝️😀