środa, 11 listopada 2020

"Moskwa", lockdawn, trzęsienie ziemi i inne drobne przyjemności.

 Nigdy bym nie uwierzyła, że ucieszy mnie napis "Moskwa" na szyldzie nad sklepem.  Dzięki Paulinie trafiłam do rosyjskiego sklepu w Chanii. Radość była ogromna, bo i kiszona kapusta, kiszone ogórki, śledzie. Po kilku tygodniach pobytu na obcej ziemi, kiedy już nacieszysz się lokalnymi specjałami, zaczyna czegoś brakować, mianowicie: polskiego jedzenia, które z całą stanowczością, to piszę, jest najlepsze na świecie. W Wietnamie miałam dość po dwóch tygodniach, podobnie w Tajlandii, no trochę lepiej było na Sumatrze, ale tam mieszkaliśmy w ośrodku prowadzonym przez Holenderkę, więc kuchnia była zbliżona do naszej. 
Sklep"Moskwa", to spełnienie marzeń, obsługa mówi po rosyjsku, co jest muzyką dla moich uszu. Nie wiem, jak długo Garry wytrzyma kapuściano- ogórkowy maraton, ale muszę się najeść do syta, a potem grzecznie powrócę do cukinii, bakłażanów i musaki. Na razie w domu unosi się, może niezbyt romantyczny zapach kiszonej kapuchy. 


Pisałam już, że Chania, to urocze miasto, które bardzo lubimy odwiedzać. Jedziemy autobusem około 25 minut, docieramy do dworca, jest w centrum miasta. Podziwiam kierowców manewrujących po wyjątkowo ciasnych uliczkach centrum. Na dworcu jest restauracja z typowo greckim jedzeniem i najlepszą musaką. Kupujemy zawsze, gdy czekamy na autobus do Pirgos. Był 30 października, godzina 14°°, siedzieliśmy na zewnątrz wypatrując autobusu, który często jest spóźniony, nagle zakołysało, może kilka sekund, młodzi ludzie siedzący przy stoliku opodal trochę się rozdarli. Jeszcze do mnie nie docierało i nagle Garry wesoło się na mnie patrząc, pyta: to twoje pierwsze trzęsienie ziemi? Zbaraniałam. Prawdę mówiąc, nawet nie zdążyłam się przestraszyć. Po powrocie do domu sprawdziliśmy wiadomości w internecie. Izmir oberwał najmocniej, było również tsunami. Dwa dni podejrzliwie patrzyłam się na morze, czy zobaczę, to co ujrzał Mojżesz?? Do tej pory morze wprawdzie jest wciąż wściekłe, ale w normalny sposób, czyli tylko się spienia.No i w końcu nas dopadło, nie, nie korona, tylko locdown. Właściwie pierwszy lockdawn podczas naszej podróży po świecie. Od siódmego listopada w Grecji obowiązuje godzina policyjna oraz system przepustek umożliwiający wyjścia z domu. Otwarte są tylko sklepy spożywcze oraz apteki. Na początku nie mogłam pojąć tych przepustek, ale teraz, nie sprawia to problemu. Nie jest to taki sam locdown, jak na wiosnę, ponieważ lotniska międzynarodowe są otwarte, wymagany jest tylko test na koronę. Podobno ma trwać trzy tygodnie, ale sceptycy twierdzą, że potrwa dłużej, zobaczymy. Narazie nigdzie się nie wybieramy więc nie ma problemu. Pogoda teraz zbliżona jak w Polsce, tylko jest oczywiście cieplej. Dziś smutna dla mnie nowina: właśnie spuszczają wodę z basenu, no cóż, zima, nawet w Grecji... Wraz ze zmianą czasu na zimowy, autobusy kursują rzadziej, co skutkowało 1,5 godzinnym oczekiwaniem na przystanku, ale mamy już to opanowane. Spacerujemy po opustoszałym bulwarze, podziwiamy piękne kompleksy turystyczne, teraz puste. Zauroczyły mnie schody wykute w kamieniu, wyglądają bajecznie.

3 komentarze:

  1. No i dużo do szczęścia nie potrzebujesz, kamienne schodki i kiszonki:)
    Trzymaj się

    OdpowiedzUsuń