Amsterdam jest kosmopolityczny, na ulicy dominuje angielski, często słychać język polski, a z taką różnorodnością ras ludzkich spotykam się poraz pierwszy, co zważywszy na mój brak doświadczenia w tej materii, nie jest dziwne.
Pierwszy raz widzę, jak w naturalny i bezpośredni sposób mieszkańcy tego miasta przenoszą swoje rodzinne życie na ulicę i na początku pobytu, bardzo mnie to dziwiło. Między godziną 17 a 18 na stolikach przed domami spożywa się posiłek z obowiązkową butelką wina, no i piwo też musi być. Jeżeli jest ciepło, to wzdłuż kanałów, na trawnikach jest pełno jedzących i pijących alkohol i nie jest to zabronione, co w Polsce groziłoby mandatem. Nie wspomnę już o paleniu zakazanego owocu, bo to jest zapewne dozwolone jedynie w Holandii:). Domy na wodzie mnie totalnie urzekły i z lekką zazdrością, zachowując ostrożność, by nie okazać się totalnym intruzem zaglądam nieśmiało do środka. Rozmawiałam z Półką, która ma tutaj sklep z polskimi wyrobami artystycznymi. Powiedziała, że to jest najlepsze miejsce do życia. Zgadzam się z tym całkowicie.
Będziemy tutaj jeszcze jakiś czas, co potem? Nie wiem. To właśnie jest wolność. Wolność jest w nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz