sobota, 16 sierpnia 2025

Brisbane przywitało mnie z przytupem.

Po wyjątkowo łatwej i przyjemnej podróży trwającej 20 godzin w powietrzu i osiem godzin na lotniskach, doleciałam o czasie do Brisbane. To była moja pierwsza wizyta na tym lotnisku. Dumnie przy pomocy miłego pana z obsługi skorzystałam z automatu przy stanowiskach imigracyjnych , omijając w ten sposób długą kolejkę. Cała zadowolona pobiegłam do karuzeli walizkowej. Taśma wkrótce się zacięła i trzeba było czekać na odblokowanie. O dziwo moja walizka przyjechała nie na końcu, więc cała radosna pobiegłam do kolejnej kontroli oddać deklaracje celną. No i się dobra passa skończyła. Pies celników mnie wystawił. Usiadł przy mojej torbie podróżnej. Od razu zostałam skierowana do stanowiska trzepania bagażu. Zaczęłam myśleć, co ja mam w tej torbie oprócz małej bułki z kolacji w samolocie. Moja mowa ciała była na tyle właściwa, że uzbrojony pan był bardzo miły. Chyba jednak nie wyglądam na biedną babcię z Europy wschodniej, która dorabia do emerytury, przewożąc narkotyki. Musiałam odpowiadać na przewidziane procedurami pytania , typu: czy sama pakowałam bagaż, czy podpis na deklaracji celnej jest mój, czy komuś powierzyłam bagaż i tym podobne. Po tym wszystkim pan zaczął sprawdzać bagaż, no i oczywiście niczego nie było. Zasugerowałam, że jednak psa skusiła ta mała bułka z samolotu. I to mnie zaciekawiło bardzo. I chyba rozumiem jakim cudem w  wielkim samolocie, pełnym łudzi całą noc była kompletna cisza... Jeżeli bułeczka jest nafaszerowana jakimś magicznym ziołem, to wszyscy pasażerowie grzecznie śpią. Oczywiście żartuję, ale tylko to mi przychodzi do głowy. W każdym bądź razie widok wyraźnie ucieszonego psa, który usiadł przy mojej torbie podróżnej zapamiętam na zawsze. Dotąd widziałam takie rzeczy tylko w tv.
Brisbane, to duże miasto około 3 miliony ludzi, które dzieli piękna rzeka o tej samej nazwie. W sobotę rano 16 sierpnia Brisbane się zatrzęsło razem z lekko zdziwionym Garrym, którego łóżko w hotelowym pokoju dostarczyło mu niespodziewanych wibracji. Akustycznie dało o sobie znać dzwoniące drgającą szybą okno. Ja w tym czasie zbliżając się do portu lotniczego, podziwiałam nogę pasażera siedzącego przede mną.
Tak niektórzy radzą sobie z problemem puchnących nóg podczas długiego lotu. Po pewnym czasie pan oczywiście zmienił nogę.
Wracając do Brisbane. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. 
Blisko hotelu jest park. A w parku rozbite namioty. W Australii jest poważny kryzys mieszkaniowy. Wobec tego władze stanowe pozwalają na mieszkanie w namiotach w parkach w mieście. Zdjęcie może trochę niewyraźne, ale przecież nie mogłam podejść i zrobić zdjęcia z bliska.
Pogoda piękna. Jest zima, więc temperatury nie przekraczają 30 stopni. Nie jest duszno. Spacer wzdłuż rzeki był bardzo przyjemny. Mimo wczesnej pory dnia w restauracjach pełno ludzi. Do przystani przybijały co chwilę statki wycieczkowe. 
W poniedziałek rano jedziemy pociągiem do Rockhampton. Podróż będzie trwała około 8 godzin. Na dworcowym parkingu czeka na nas nasz dom na kółkach. Co będzie dalej oczywiście, że wszystko opiszę.

niedziela, 6 lipca 2025

W międzyczasie.

Wizę już dostałam, więc pewnie w sierpniu wyląduję gdzieś w Australii, ale jeszcze nie wiem gdzie. W międzyczasie zrobiłam sobie rachunek z dotychczasowe życia od 2019 roku. 
W wieku 65 lat zaczęłam się uczyć angielskiego. Od kilku osób słyszałam uwagę typu: " A on nie może się nauczyć polskiego?"
Uczyłam się i uczę cały czas dla siebie. Wiedza to jest coś co zostanie ze mną na zawsze, więc również mam na myśli moment, w którym mój mózg pójdzie na emeryturę, a ja będę wyłącznie ciałem.  Po upływie pięciu lat i przeleceniu tysięcy kilometrów zaczęłam się uczyć Psychologii techniką dr Hawkinsa. Nie napiszę magisterki, ani nie obronię doktoratu. Uczę się dla siebie. Bo wiedza zostanie ze mną do końca.
Poruszam się po mapie świadomości, zaczynam rozumieć różnicę pomiędzy uczuciem, nastrojem a pragnieniem. Uczę się uwalniać emocje. Teraz rozumiem z jakich powodów byłam poddawana alienacji rodzinnej i towarzyskiej. Niektóre osoby, które pojawiły się w moim życiu miały zaburzenia osobowości ciemnej triady. Wiedza to podstawa zdrowia. Zrozumienie i edukacja jest pierwszym krokiem do uzdrowienia. Konflikty wewnętrzne odrzucenia, które nosiłam w sobie przez 50 lat powoli mnie opuszczają. W czerwcu byłam gościem w telewizji śniadaniowej. Tematem był oczywiście mój związek z Garrym. Wszelkie inności, które dotyczą starych ludzi wzbudzają zainteresowanie. Przekonałam się o tym po naszej sesji zdjęciowej. Niektórzy z bliskich mi osób nabrali wody w usta i nie komentowali, jakby nic się nie wydarzyło. Teraz w czasie mojej psychologicznej edukacji wiem co o tym myśleć. 
Studio Pytania na Śniadanie. Zostałam uczesana i umalowana.
Te same osoby, które przemilczały sesję zdjęciową, też przemilczały to wydarzenie. Było na żywo. Niczego nie można było skasować ani nagrać na nowo.
Na koniec wywiadu spytano mnie: "Czy warto było to wszystko przeżyć?" Tak warto.

środa, 4 czerwca 2025

Zanurz się w odrobinie komfortowego lenistwa, czyli Hotel Azzun Orient SPA & Wellness.

W tym roku kończę 70 lat. Nie mam problemu z upływającym czasem, nie mam problemu z moim wiekiem. Nie zauważyłam również, żebym stała się nieco mądrzejsza, na co głównie liczyłam.  Wracając do sedna, właśnie na urodziny dostałam prezent: pobyt w ośrodku nieco luksusowym, który miałam wybrać sama. Ponieważ wiadoma rzecz, że Facebook podsłuchuje, nawet nasze myśli, to wyskoczyła mi oferta ośrodka położonego na Warmii i Mazurach, we wsi Kromerowo: Hotel Azzun Orient SPA & Wellness. I tak znalazłam się w tym miejscu, bardzo ciekawa, czy zdjęcia ośrodka pokrywają się z rzeczywistością.
Nawigacja doprowadziła nas obsadzoną bujną roślinnością drogą pod wejście główne hotelu.
Oczy otworzyły się nam szeroko. Mówię nam, bo jechało nas trzy dziewczyny, z czego dziewczyny to w zasadzie dwie, no i jedna babcia, czyli ja. To było pierwszego czerwca, czyli w Dzień Dziecka, więc po drodze trzeba było zaliczyć Mac Donalda, bo bez tego ani rusz, tradycja musi być. Tłumy wewnątrz potwierdziły tą tezę.
Jak widać, to była dobra decyzja .
Wejście główne:
Piekny podjazd, parking i plac zabaw dla dzieci.
Wnętrze ze stonowaną elegancją robiło również dobre wrażenie.
Przez kilka lat spędzałam czas w hotelach azjatyckich, kąpiących od złota i przytłaczającej ogromem  marmurowej przestrzeni. Tutaj zdecydowanie stonowane  przytulne wnętrze.
Chwila prawdy: otwieram drzwi od pokoju.
I wszystko jasne. Cudo. Telewizor wyłącznie do słuchania muzyki. Hotel nie posiada telewizji kablowej ani naziemnej, goście mają spędzić tutaj czas w strefie wyciszenia. Szczególnie w obecnej sytuacji w Polsce, to dobry pomysł. Kasia z Agą odjechały, mam nadzieję, że mnie odbiorą na koniec pobytu. Cała oferta tego resortu jest oczywiście dostępna w internecie. Z ciekawostek zasługują na uwagę strefy bez tekstyliów. W określonych godzinach możesz się tam udać odziana jedynie w szlafrok lub ręcznik. 
Jak widać na załączonym obrazku. Na wyspie jest kompleks saun, są jacuzzi. Nie skorzystam. 
Ponieważ noce nadal są chłodne, a besen zewnętrzny nie jest podgrzewany, korzystam z kompleksu term wewnątrz hotelu.
Basen zewnętrzny wygląda tak:
Mnóstwo wygodnych leżaków, poza tym stoliki i krzesełka oraz część osłonięta od słońca z wygodnymi fotelami.
Każdy znajdzie coś dla siebie.
Baseny termalne wewnątrz również prezentują się świetnie. Bardzo dobrze przygotowana część przebieralni. Od szafek na garderobę, prysznice, toalety i stanowisko do suszenia włosów. Tak wyglądają szafki, w których zostawia się rzeczy.
A tutaj wygodnie suszymy włosy.
Ale zanim je wysyszymy, to korzystamy z kąpieli w wodzie o temperaturze 28 stopni.
A tutaj się konserwujemy solą i wygrzewamy.
Jednak zjeść też coś trzeba. Kromerowo to  mała wieś. Przy hotelu jest stacja paliw, więc coś niecoś można kupić. Mnie osobiście niczego nie brakuje. Każdego dnia serwis sprzątający dostarcza dwie małe butelki wody mineralnej oraz standardowo herbatę, kawę i cukier. Śniadania serwowane są w formie bufetu w restauracji na parterze budynku.
Obfitość bufetu mnie zaskoczyła, a widziałam już wiele.
Nie wiem jak daję radę wciągnąć jeszcze deser.
Pierwszego dnia pobytu, dziwiłam się, czemu tyle stoi kanap i foteli w korytarzach...teraz się już nie dziwię. Trzeba jakoś dojść do pokoju, a windy tutaj nie ma.Po takim posiłku...W pakiecie mam również obiado - kolację. Muszę szczerze przyznać, że mężczyzna się daniami oferowanymi z karty Pakiet Menu nie nasyci. Jak dla mnie rewelacja i wystarczająco. Podane pięknie.Pakiet obejmuje zupę, danie główne i deser. W zasadzie jeśli chodzi o kolację, to umiarkowane ilości jedzenia są jak najbardziej wskazane.
Moje wrażenia: miejsce godne polecenia, otoczenie, czystość, bardzo dobra kuchnia, świetny relaks. Jest drogo. Jestem ogromnie wdzięczna za taki prezent. A potem....za jakieś dwa miesiące, w Australii czeka na mnie to:
Nie ma imienia, może ktoś coś podsunie? Campervan - mój dom na dwa miesiące.
Dziękuję za uwagę i do następnego 🙂.