środa, 18 listopada 2020

Efekt domina, efekt motyla i prawa Murphy'ego

Przylecieliśmy na Kretę 26 września. Jak dotąd, podczas naszej wędrówki, jest to dla mnie najdłuższy pobyt w jednym miejscu poza granicami kraju. Garry ma większe doświadczenie, ja jestem nowicjuszem. Biorąc pod uwagę ekstremalne warunki, jakie stworzył covid, sama nie wierzę, że przygoda wciąż trwa. Jak to się stało, że nie uległam panice i nie skorzystałam z oferty"Lot do domu"? Byliśmy wtedy w Bangkoku, dokąd uciekliśmy z zamykającej się Sumatry. Po tylu miesiącach i pobytu w innych miejscach, nadal tęsknię za Lake Toba, które uważam ze względu na klimat i zapierającą dech w piersiach przyrodę za raj na ziemi.  Moja niezaspokojona dotąd chęć poznawania świata, pcha mnie dalej, ale chciałabym tam wrócić. Chciałabym jeszcze zobaczyć Ubud, miejsce, które kocha Garry, a które znam tylko z filmu "Jedz, módl się, kochaj". Jak to możliwe, że mimo covida nadal udaje się nam podróżować? Nie wiem. Gdyby ktoś chciał zrobić to samo, spełniać marzenia, nie zwracając uwagi na ograniczenia, czy mam jakąś radę? Nie mam. Nie ma złotego środka, to się po prostu dzieje. Jest to oczywiście proste, kiedy korzystam z dobrotliwego cienia oazy spokoju, którą jest Garry, Jego doświadczenia, życiowej mądrości, ogromnej tolerancji. Wielkim autorytetem jest dla mnie Paulina Młynarska, bez której, to wszystko by się nie wydarzyło. To wielki zaszczyt, że mogłam poznać niesamowitą kobietę, która potrafi otwarcie przyznać się do błędów, wytyczyła swoją drogę życia, jest wierną swoim wartościom i poglądom. Kiedy tych dwoje cudownych ludzi poznało się kilka lat temu w magicznym Ubud, to wtedy przypieczętował się mój los. 
Wierzę w efekt domina, efekt motyla i prawa Murphy'ego. Chciałabym poznać miejsce, w którym te wszystkie prawa się zadziały i odmieniły moje życie, chciałabym pojechać do źródła...
Wszystkim, którzy mają nadzieję na zmiany, na przestawienie zwrotnicy, życzę, żeby znaleźli odwagę i zrobili, to o czym marzą w zaciszu czterech ścian, które nieraz bardzo ograniczają.
Dziękuję moim córkom, za wyrozumiałość i popieranie moich wariackich decyzji.

piątek, 13 listopada 2020

Parzydełko

Komórka parzydełkowa, knidocyt – wyspecjalizowana komórka charakterystyczna dla zwierząt z typu parzydełkowców zawierająca organ zaczepno-obronny zwany parzydełkiem, knidocystą, knidą lub parzawką. Służy do zdobywania pokarmu i do obrony. 
Parzydełka tworzą się same, muszę po prostu naciskać klawiaturę i już,. Nie wiem, kiedy napiszę następne i czy w ogóle napiszę, to się dzieje i już, nie mam depresji, jestem szczęśliwa, to jest niezależne ode mnie. Pisze się samo...

"Domino"..czyli "Parzydełko nr 3"

Za miesiąc skończę 65 lat. Trochę trudno uwierzyć, tym bardziej, że żyję w przeświadczeniu, że gdzieś zgubiłam, albo mi ukradziono, co najmniej 57. Zguba się już nie znajdzie, a ewentualna kradzież się przedawniła. 6 lipca 1962 roku, to była pierwsza kostka domina, którą popchnął Pan Życia i Śmierci i tak leciały te kosteczki i leciały, przewracając kolejne lata. 5 lipca 1962 roku, jako 6,5 letnie dziecko, kładłam się spać, nie wiedząc, że następny dzień, to będzie tornado, trzęsienie ziemi, tsunami w jednym i w zasadzie moja rodzina przestanie istnieć. W piątek 6 lipca 1962 roku znalazłam ciało mojego starszego o 10 lat brata, co ostatecznie dobiło mojego ojca, który chorując na raka, zmarł 0.5 roku później. Był znana osobą w Bydgoszczy, zasłużony dla kultury, więc pogrzeb był jak się patrzy. Niestety kondukt żałobny prowadziło trzech księży, z których jeden przemawiał nad mogiłą, o zgrozo przed I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego. Trzy dni później moją mamę wywalono z pracy, była dziennikarzem i rzecznikiem prasowym Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Kostki domina leciały jak oszalałe. Było głodno i chłodno, babcia, która z nami mieszkała, potrafiła szyć, więc przenicowywała mi ubrania, to znaczy jak prawa strona kurteczki się wytarła, to przewracała to na lewą stronę i kurteczka jak nowa. Dla mnie nie była nowa, była tak samo stara. Mama miała na wszystko odpowiednie przysłowia, a najważniejsze było, że moda jako taka nie istnieje, bo to tylko znaczy, że:."jedna sroka ogon zadrze i wszystkie za nią"Dotyczyło, to ubrań, fryzur, muzyki, obyczajów. Wszelkie formy buntu były gaszone nieśmiertelnym: "jak przeżyję dzisiejszą noc będę żyła długo" lub:"lekarz powiedział mi dzisiaj, że jak nie zadbam o siebie, to szybko umrę".
Widmo sierocińca towarzyszyło do 18.roku życia,a w roku 1976, podjęłam kretyńską decyzję o wyjściu za mąż, za wykształconego, bardzo inteligenego, schizofrenika. Oczywiście, to nie była schizofrenia, och nie, to był tylko nieco oryginalny, starszy o  6 lat mężczyzna, wszystkie starsze panie, dla których byłam służącą : Mirą Przynieś Podaj Pozamiataj , przyjaciółki mojej mamy, były oczarowane. Kostki leciały jak zwariowane.
W 2019 roku ustawiłam nowe domino. Sama przewracam kostki. 
W wieku 64 lat podjęłam decyzję,która zmieniła moje życie, czy właściwą? Myślę, że tak, szkoda tylko, że jest już tak mało kostek domina.
Jeżeli, to czytasz, myślisz, że zwariowała baba na stare lata, może masz rację, ale jeśli chcesz ustawić nowe domino, to nie zwlekaj, bo kiedy się przewróci ostatnia kostka, będzie za późno...

środa, 11 listopada 2020

"Moskwa", lockdawn, trzęsienie ziemi i inne drobne przyjemności.

 Nigdy bym nie uwierzyła, że ucieszy mnie napis "Moskwa" na szyldzie nad sklepem.  Dzięki Paulinie trafiłam do rosyjskiego sklepu w Chanii. Radość była ogromna, bo i kiszona kapusta, kiszone ogórki, śledzie. Po kilku tygodniach pobytu na obcej ziemi, kiedy już nacieszysz się lokalnymi specjałami, zaczyna czegoś brakować, mianowicie: polskiego jedzenia, które z całą stanowczością, to piszę, jest najlepsze na świecie. W Wietnamie miałam dość po dwóch tygodniach, podobnie w Tajlandii, no trochę lepiej było na Sumatrze, ale tam mieszkaliśmy w ośrodku prowadzonym przez Holenderkę, więc kuchnia była zbliżona do naszej. 
Sklep"Moskwa", to spełnienie marzeń, obsługa mówi po rosyjsku, co jest muzyką dla moich uszu. Nie wiem, jak długo Garry wytrzyma kapuściano- ogórkowy maraton, ale muszę się najeść do syta, a potem grzecznie powrócę do cukinii, bakłażanów i musaki. Na razie w domu unosi się, może niezbyt romantyczny zapach kiszonej kapuchy. 


Pisałam już, że Chania, to urocze miasto, które bardzo lubimy odwiedzać. Jedziemy autobusem około 25 minut, docieramy do dworca, jest w centrum miasta. Podziwiam kierowców manewrujących po wyjątkowo ciasnych uliczkach centrum. Na dworcu jest restauracja z typowo greckim jedzeniem i najlepszą musaką. Kupujemy zawsze, gdy czekamy na autobus do Pirgos. Był 30 października, godzina 14°°, siedzieliśmy na zewnątrz wypatrując autobusu, który często jest spóźniony, nagle zakołysało, może kilka sekund, młodzi ludzie siedzący przy stoliku opodal trochę się rozdarli. Jeszcze do mnie nie docierało i nagle Garry wesoło się na mnie patrząc, pyta: to twoje pierwsze trzęsienie ziemi? Zbaraniałam. Prawdę mówiąc, nawet nie zdążyłam się przestraszyć. Po powrocie do domu sprawdziliśmy wiadomości w internecie. Izmir oberwał najmocniej, było również tsunami. Dwa dni podejrzliwie patrzyłam się na morze, czy zobaczę, to co ujrzał Mojżesz?? Do tej pory morze wprawdzie jest wciąż wściekłe, ale w normalny sposób, czyli tylko się spienia.No i w końcu nas dopadło, nie, nie korona, tylko locdown. Właściwie pierwszy lockdawn podczas naszej podróży po świecie. Od siódmego listopada w Grecji obowiązuje godzina policyjna oraz system przepustek umożliwiający wyjścia z domu. Otwarte są tylko sklepy spożywcze oraz apteki. Na początku nie mogłam pojąć tych przepustek, ale teraz, nie sprawia to problemu. Nie jest to taki sam locdown, jak na wiosnę, ponieważ lotniska międzynarodowe są otwarte, wymagany jest tylko test na koronę. Podobno ma trwać trzy tygodnie, ale sceptycy twierdzą, że potrwa dłużej, zobaczymy. Narazie nigdzie się nie wybieramy więc nie ma problemu. Pogoda teraz zbliżona jak w Polsce, tylko jest oczywiście cieplej. Dziś smutna dla mnie nowina: właśnie spuszczają wodę z basenu, no cóż, zima, nawet w Grecji... Wraz ze zmianą czasu na zimowy, autobusy kursują rzadziej, co skutkowało 1,5 godzinnym oczekiwaniem na przystanku, ale mamy już to opanowane. Spacerujemy po opustoszałym bulwarze, podziwiamy piękne kompleksy turystyczne, teraz puste. Zauroczyły mnie schody wykute w kamieniu, wyglądają bajecznie.